Nikogo pewnie tym nie zaskoczę, ale powtórzę coś, o czym pisałam na blogu nie raz. Tak, jak na śniadanie wybieram raczej słodkie wariacje na temat owsianek, naleśników, placków i tostów francuskich, tak na obiad zdecydowanie wolę wytrawne potrawy. Robię wyjątek maksymalnie kilka razy do roku dla pierogów z jagodami i knedli z truskawkami lub śliwkami. Do zupy owocowej nie wrócę nigdy, bo kompot z makaronem lub kluskami jest bardzo nie z mojej bajki. Podobnie jak jakikolwiek makarony z sosami owocowymi.
Łososiowa marchewka nie raz odegrała w moich kanapkach pierwsze skrzypce. Tak naprawdę po raz pierwszy próbowałam takiej marchewki z Nowym Jorku prawie 5 lat temu i od tego czasu regularnie przewija się w mojej kuchni. Swego czasu podzieliłam się nawet przepisem na moim instagramie, ale premiery na blogu nigdy się nie doczekała.
W głowie mam mnóstwo receptur, którymi chciałabym się w Wami podzielić. Jest też trochę pomysłów na wpisy – poradniki i może nimi zajmę się w październiku. Myślałam też o przewodniku, a może i nawet przewodnikach po moich ulubionych miejscach w Poznaniu. Takim przewodniku, który przyda się zarówno osobom odwiedzającym miasto, jak i mieszkańcom. Dobrze wiem, że czasami najmniej znamy to, co mamy pod nosem i sama wciąż odkrywam w Poznaniu nowe miejsca i niejedno z nich staje się po czasie moim ulubionym. Pomysłów w głowie jest więcej niż czasu, choć wiele z nich jest ze mną od tak dawna, że chyba czas najwyższy przejść do realizacji.
Pierwszy dzień jesieni przed nami. Nie mogę uwierzyć jaki łaskawy był dla nas wrzesień w tym roku i gdyby nie coraz krótsze dni i zmiana repertuaru warzyw i owoców na ryneczku, trudno byłoby uwierzyć, że lato odchodzi. W szafie nadal królują letnie outfity i żal będzie je żegnać, choć w naszym klimacie to raczej nieuniknione. Skupmy się jednak na tym co tu i teraz, a teraz jest za oknem po prostu pięknie. Słońce świeci prosto w twarz utrzymując na nosie letnie piegi.
Podobno letnia pogoda jeszcze do nas wróci. Jak na razie zrobiło się mokro, szaro i mgliście. Patrzę jednak z optymizmem na pogodę 10-dniową i czekam na słońce. Nie mam nic przeciwko jesieni o ile jest ciepła i słoneczna. Ten czas ma dużo uroku, fajne światło i pyszne warzywa i owoce, co na maksa doceniam. Nawet nie wiecie jak bardzo.
Przepisów na pieczony kalafior czy dania z kalafiorem w roli głównej jest na blogu kilka.
Bardzo szybko przychodzę do Was z kolejnym przepisem. Po tym jak przepadałam stąd kilka miesięcy temu wracam z rozmachem i kilkoma przepisami, które tutaj najdziecie w formie klasycznego blogowego wpisu, a w formie rolki na moim profilu na instagramie. W mediach społecznościowych jestem nieco bardziej aktywna, ale jednak to blog daje mi większą wolność, poczucie kontroli nad treściami i spokój. Media społecznościowe to jednak makabryczne wystawianie siebie na silne bodźce. Nie da się z nich korzystać bez zalewania umysłu treściami, które nie zawsze są dla dla nas dobre, czasami triggerujące, czasami po prostu rozpraszające.
Zastanawiam się czasami, czy takie klasyczne blogowanie ma jeszcze sens w obliczu takiego rozwoju instagrama i tiktoka, które są teraz chyba głównym sposobem na promowanie nowych przepisów przez twórców internetowych. Z drugiej strony blog wydaje się być trwalszy, niezależny od trendów, mniej podatny na algorytmy. Dlatego chyba najciekawsze przepisy jednak postaram się wrzucać tutaj, abyście bez problemu mogli je wyszukiwać przy pomocy wyszukiwarek, wpisując nazwę bloga i danie.
Zupa z dodatkiem tortellini to coś o ugotowaniu, czego marzyłam od dawna, bo ma w sobie wszystko, co comfort food, w moim rozumieniu tego wyrażenia, powinien w sobie mieć. Jest gęsta, smaczna, pełna aromatu i co najważniejsze klusek. Jeżeli podobnie jak ja lubicie zupy z kluskami, to koniecznie spróbujcie też kremowej zupy bazyliowej z gnocchi i białą fasolą. Przymierzałam się do ugotowania zupy z tortellini bardzo długo. Problem polegał na tym, że wegańskie tortelli nie jest łatwo dostępne. W styczniu, przy okazji ogólnoświatowej akcji Veganuary, promującej dietę wegańską, roślinne tortellini pojawiły się na krótki czas w lodówkach Lidla i Biedronki. Być może mieliście szansą je upolować. Mi się udało zgarnąć kilka opakowań i przygotować z tortellini pyszne dania, w tym tytułową zupę, na którą przepis Wam dziś podrzucam.
Zima to taki czas w kuchni, kiedy królują u mnie przede wszystkim dania jednogarnkowe. Gęste zupy z soczewicy i warzyw korzeniowych, dyni piżmowej lub hokkaido oraz sosy bazujących niemal na tych samych składnikach. Choć po jarmuż sięgam właściwie przez cały rok, zimą nabiera on większego znaczenia, bo to jedno z niewielu warzyw zielonych, które rośnie w naszym klimacie niemal przez cały rok, bo bardzo dobrze znosi przymrozki i świeży jarmuż można wygrzebać nawet spod śniegu.
W wakacje króluje w koktajlach, a zimną garść jarmuż wspuję do większość zup i sosów. Uwielbiam też odmianę toskańską – cavolo nero, która niestety jest dużo trudniej dostępna, a w sałatkach sprawdza się idealnie. Może muszę namówić rodziców, żeby posiali go w swoim ogrodzie? A może spróbować wyhodować na własnym balkonie?
Jarmuż jest wyjątkowo zdrowym warzywem. Warto wprowadzić go do diety ze względu na dużą zawartość żelaza, wapnia, witaminy K, C oraz białka. Ze względu na odżywczość z powodzeniem możemy zaliczyć go do superfoods, który w przeciwieństwie do większości produktów zaliczanych do superfoods nie jest ani trudno dostępny, ani drogi. Co więcej? Jest lokalny, a to też ma znaczenie.
W Poznaniu minął rogalowy szał, czyli święto, a dokładnie imininy jednej z głównych ulic miasta – Święty Marcin, co dla mnie zawsze jest znakiem, że bez krępacji mogę rozpocząć sezon świąteczny. W ogóle cieszę się, że mieszkam w miejscu, gdzie w Dzień Niepodległości świętuje się przede wszystkim kolorowym korowodem i jedząc rogale z białym makiem. To pozytywne i budujące. Po 11 listopada już legalnie znoszę z piwnicy ozdoby świąteczne i zaczynam gotować potrawy, które kojarzą mi się ze świętami i które mogę zaproponować Wam do zaserwowania na wigilijnym czy świątecznym stole. Z reguły jest tak, że kiedy przychodzą święta ja jestem tak przejedzona tymi wszystkimi potrawami, że wcale już nie mam ochoty na nic typowo świątecznego, ale cóż – takie uroki blogowania. Lubię ten czas, bo pozwala mi przetrwać dość ponury czas listopada i grudnia, kiedy przez większość dnia jest po prostu ciemno… W tym roku obok przepisów pojawi się jedna recenzja oraz pomysły na prezenty. Dużo treści będzie też na moim instagramie, którego zamierzam trochę resuscytować, bo przez ostatnie lata poszedł w odstawkę na rzecz mojego drugiego profilu. Część treści będzie się pokrywać z blogiem, ale sporo miłego kontentu znajdzie także tam, więc zapraszam.
Od jakiegoś czasu chodziły za mną kluski, które kojarzą mi się z rodzinnym domem/ Szare kluchy. Mojej mamie z kolei zawsze kojarzyły się z domem jej babci, czyli, mojej prababci, która mieszkała w jednej z kamienic na poznańskiej Wildzie. Szare kluchy to danie typowo poznańskie, choć jak podaje Wikipedia, podobne podaje się także na Kaszubach. Może to tłumaczyć moją słabość do nich. W końcu jedną nogą jestem poznanianką, a drugą Kaszubką.