kuchnia roślinna

Co nowego w mojej kulinarnej biblioteczce? Hello Morning recenzuje.

IMG_0045.JPG

Na księgarskim rynku ostatnio zawrzało. Wegańskie i wegetariańskie książki kucharskie wyrastają na sklepowych półkach niczym grzyby na deszczu. Pojawiają się książki rodzime i ja sama z niecierpliwością czekam na premierę roślinnej kuchni Wegan Nerd, bo to klasa sama w sobie, ale ukazuje się też całkiem sporo przekładów i to one przez ostatnie tygodnie są promowane przez wydawnictwa i księgarnie, jak również licznie recenzowane w blogosferze. Trochę zdumiewa mnie fakt, że nie pojawiły się do tej pory polskie wydania książek Isy Chandry Moskowitz, bo gdyby to miało zależeć ode mnie, książki tej autorki polecałabym jako najlepsze. Isa zajmuje się kuchnią roślinną od kilkunastu lat. Jej pierwsza książka ukazała się w 2005 i każda stanowi niejako kompendium wiedzy na temat kuchni roślinnej. Tak naprawdę blog pani Moskowitz – The Post Punk Kitchen jest tym, do którego wracam najchętniej i najczęściej, podobnie zresztą jest z jej książkami, które wciaż kompletuję. Mam wrażenie, że to właśnie ona jest autorką większości wykorzystywanych „patentów”na weganizowanie kuchni tradycyjnej. Nierzadko przeglądając przepisy w rozmaitych miejscach, myślę sobie, że fajne, ale widziałam już coś takiego u Isy.  My, blogerzy często odtwarzamy to, co ktoś już dawno wypracował za oceanem i niejednokrotnie była to właśnie pani Isa Chandra Moskowitz. No dobrze, ale nie o niej miałam pisać, choć chciałabym, aby ten zawiły wstęp sugerował Wam, jak bardzo głęboko siedzę w temacie kuchni roślinnej, ile książek przewertowałam i, że każdą kolejną pozycję wydawniczą oceniam przez pryzmat tych, które już znam.

img_0048

Nie każdy z Was jest pewnie takim kulinarnym świrem jak ja. Nie każdy ma ochotę kolekcjonować książki kulinarne, po które poza przejrzeniem po zakupie nigdy sięgnie. Mój chłopak za każdym razem, gdy przychodzi paczka z księgarni ostrzega mnie, że przy przeprowadzce będzie płacz. Z kupowania winyli mnie „wyleczył”, z książkami kulinarnymi może być nieco gorzej…

Postaram się podpowiedzieć Wam, które z ostatnio wydanych pozycji na polskim rynku książek kulinarnych jest w moim odczuciu warte uwagi, a które niekoniecznie i ze spokojem możecie odłożyć ich zakup na później.

Na dobrą sprawę mogłabym nie pisać nic, tylko wrzucić tu zdjęcie książek, gdzie widać ile przepisów pozaznaczałam zakładkami. Pewnie byłaby to najlepsza rekomendacja i na podstawie ilości kolorowych fiszek od razu wiedzielibyście, po którą książkę sięgnąć, a którą sobie odpuścić. Wszystkie recenzowane dziś pozycje przejrzała też moja mama i moje zdanie oparte jest również na opinii kogoś, kto nie traktuje kuchni tak serio jak ja i raczej poszukuje przepisów prostych, choć jednocześnie ciekawych i efektownych.

Myślę, że przed autorami książek kulinarnych trudna droga, bo tak naprawdę wszystko już było. Wiadomo, że każdy przygotowuje dahl, curry, chili sin carne, banoffee pie trochę inaczej, ale wciąż są to te same potrawy. Zresztą ta powtarzalność dotyczy kuchni w ogóle, nie tylko kuchni roślinnej.  Dlatego wydaje mi się, że w książkach dużo ważniejsza staje się historia w tle. Lubię książki kulinarne, które można czytać, gdzie obok pięknych zdjęć, porad, wstępu, znajdę historie, w których autor czy autorka dzieli się swoim doświadczeniem kulinarnym przeplatającym się z życiowym. Czasami banalny przepis oprawiony jest w taką historię, że mam ochotę go przygotować właśnie po to, aby trochę przeżyć ją wraz z autorem.

Problemem większości zagranicznych książek kulinarnych jest tłumaczenie – niestety osoby zajmujące się przekładem, często nie mają bladego pojęcia o gotowaniu i książki są przełożone na język polski dość pokracznie. Inną sprawą są składniki, bo nierzadko te, które są powszechne i tanie za granicą, u nas są drogie i trudno osiągalne.

img_0042

  MY NEW ROOTS

Autorka: Sarah Britton

WydawnictwoMarginsy

Nie wiem czy w moim życiu ugotowałam cokolwiek z bloga My New Roots, co nie oznacza, że nie bywam tam regularnie. Pani Sarah Britton, zamieszkała w Kopenhadze Kanadyjka, autorka tego bardzo popularnego na całym świecie wegetariańskiego bloga, inspiruje przede wszystkim pięknymi zdjęciami i właśnie z powodu niepowtarzalnych fotografii wracam do jej strony. Często mam tak, ze tylko przeglądam zdjęcia i myślę, że zrobię coś takiego, ale po swojemu, a więc nie wczytuję się w przepis. Książka estetyką nie ustępuje blogowi nawet na krok. Jest przepięknie wydana, a przepisy opatrzone są równie apetycznymi fotografiami, co wpisy na My New Roots. Pod względem wizualnym jest bez zarzutu. Tytuł może być jest nieco mylący i jak na książkę, która w swojej nazwie zawiera korzenie, w wielu recepturach znajdziemy jaja lub nabiał. Niestety nie jest to książka wegańska, choć oczywiście osoby, które mają nieco wyobraźni i umiejętności bez problemu zaadoptują sobie większość przepisów na roślinne. Wydanie opatrzone jest obszernym wstępem i sporą ilością praktycznych porad, których dla mnie, osoby gotującej raczej z własnych przepisów i z głowy, nigdy za dużo. Same receptury natomiast nie porywają. Na pierwszy rzut oka niczego im nie brakuje, ale też po przejrzeniu nic szczególnego nie przykuwa mojej uwagi. Po wstępnym przekartkowaniu zaznaczyłam sobie tylko garść, którą chciałabym przetestować. Niestety receptury nie sprawiają, że mam poczucie, że koniecznie muszę je sprawdzić. Sporo tu skomplikowanych, absorbujących przepisów, które wymagają zaangażowania, więc nie jest to książka dla biegających i zapracowanych. Myślę, że przetestuję: zupę-krem z boczniaków, foundee fasolowe, batony figowo-orzechowe, ciasto czekoladowe z krwawymi pomarańczami oraz budyń jagodowo-kardamonowy z chia, bo kocham zarówno kardamon, jak i  jagody.

„My New Roots” jest co najwyżej poprawne. Niestety. Nadrabia ładnym wydaniem, ciekawymi kulinarnymi wskazówkami i niezwykle sympatyczną autorką, ale niestety nudzi przepisami, a w każdym razie nie zaskakuje tak, jakbym tego oczekiwała. Myślę, że zajrzę do niej od czasu do czasu, aby zainspirować się nieco, ale raczej nie będę z niej pasjami gotować. Nie podarowałabym też tej książki najbliższym, bo większość z nich ceni kuchnię prostą oraz przepisy, które łatwo się modyfikuje do własnych potrzeb, bez skomplikowanych składników. Staram się też, aby bliscy otrzymywali ode mnie książki stricte wegańskie, bo do takiej kuchni ich zachęcam, a wiem też, że nie każdy jest na tyle zaprawiony w kuchennym boju, aby samodzielnie modyfikować recepturę. Według mnie „My New Roots” to książka dla kolekcjonerów i pasjonatów, którzy spędzają w kuchni dużo czasu, lubią sięgać po niecodzienne składniki lub szukają inspiracji, testując cudze przepisy.

Ocena: 6/10.

ZDROWE I KOLOROWE SMOOTHIE NA KAŻDY DZIEŃ

Autorzy: Luise Vindahl, David Frenkiel

Wydawnictwo: Buchmann

Kolejna książka blogerów (Czy już nikt inny nie pisze książek kulinarnych?) i to niecodzienna, bo pary nie tylko w kuchni, ale i w życiu. Luise i David mają w sobie coś takiego, że sama nie wiem, czy bardziej chciałabym być nią czy nim, a najlepiej jednocześnie obojgiem.  The Green Kitchen Stories kocham od lat i „kupuję” na 100%  ich podejście do gotowania i życia. Wiem, że być może  stworzony przez nich obrazek jest nieco przerysowany, zbyt idylliczny, ale pewnie dlatego tak mi pasuje. Kontrastuje z tym mniej idealnym światem i sprawia, że jest mi lepiej. Nie zawsze kupuję takie historie rodzinne, czasami irytuje mnie perfekcjonizm,  kreowanie rzeczywistości, sztuczność jaka bije z wielu blogów. David i Luise są jednak w tym wszystkim niezwykle przekonywujący, naturalni, szczerzy. Owszem, wszystko, co robią – od bloga, przez filmy, po książki jest w 100% profesjonalne, dlatego zyskują uznanie, ale jednocześnie w moim odczuciu prawdziwe.

Pomówmy jednak o ich najnowszej książce. Przyznam, że po ukazaniu się „Zdrowo i zielono” spodziewałam się raczej kontynuacji i wydania drugiej książki słynnej blogerskiej pary, poświęconej podróżom. Wydawnictwo postanowiło mnie jednak zaskoczyć i pominęło ich drugą książkę od razu wydając najnowszą – trzecią – o koktajlach, smoothies i śniadaniach. Ta niepozorna pod względem gabarytów książka to niezwykłe kompendium wiedzy na temat smoothies. Podobnie jak The My Roots nie jest książką wegańska, a wegetariańską, jednak autorzy zrobili ukłon w stronę roślinożerców i większość przepisów, które nie są wegańskie jest opatrzona w poradę jak je zweganizować. Myślę, że najlepszą rekomendacją tej książki będzie fakt, że jak zaczęłam zaznaczać fiszkami przepisy, które chciałabym przygotować, szybko porzuciłam to zajęcie, bo z tej książki przetestowałabym wszystko. Książka zawiera przepiękne fotografie, uroczy wstęp napisany przez Davida (chciałabym, żeby ktoś kiedyś o mnie mówił tak, jak David pisze o Luise…) i całą masę porad i instrukcji o tym, jak i w czym robić smoothies oraz w jaki sposób dobierać składniki, aby powstał miks idealny. Przetestowałam już sporą garść przepisów i wszystkie zasługują na szóstkę.

Jest to świetna propozycja zarówno dla wegan i wegetarian, jak również miłośników zdrowej kuchni, którzy nie mają czasu na gotowanie, bo koktajle w większości przypadków przygotowuje się błyskawicznie

Ocena: 9/10 (gdyby była w 100% roślinna byłoby 10/10)

    LA VEGANISTA – JEDZMY SZCZĘŚLIWIE – SUPER FOOD

Autorka: Nicole Just

Wydawnictwo: Esteri

O ile „Zdrowe i kolorowe smoothie na każdy dzień” czy „Minimalist Baker”miałam w ręku przed złożeniem zamówienia, o tyle „La Veganista” zakupiłam całkowicie w ciemno, nie mając pojęcia czego oczekiwać. Zachęciła mnie przyjemna okładka i sympatyczny podtytuł: „Jedzmy szczęśliwie”. Bloga La Veganista oczywiście znam od dawna, natomiast nie zaglądam tam zbyt często, ale wszędzie bywać się nie da, a blogów jest teraz tyle, że życia by nie starczyło, aby je wszystkie przejrzeć, nie mówiąc nawet o gotowaniu z nich. Książka jest dobra, ale nie porywająca. Przepisy niestety są dość złożone i wymagające, czego nie dowiemy się niestety z opisu znajdującego się na okładce, który sugeruje raczej, że książka pełna jest banalnych przepisów z osiągalnych składników. Niekoniecznie tak jest i sporo receptur jest pracochłonnych. Pod względem estetycznym jest poprawnie i tylko poprawnie, bez wielkich fajerwerków. Nie jest to jedna z „tych pięknych książek kucharskich”, które służą bardziej oglądaniu niż gotowaniu. Na pewno skuszę się na naleśniki ze słodkich ziemniaków, sandwicza z kapustą kiszoną (choć takie połączenia znam już od Isy Moskowitz), fasolowo-ziemniaczanego burgera, bo jest prosty i dokładanie z tego samego powodu sięgnę po pieczonego kalafiora. Myślę, że kiszona kapusta włoska a la kimchi też przejdzie testy, bo kocham kimchi. Z miłości do grzybów przygotuję ragout grzybowe, a powodu dyniowej obsesji – dniową panna cottę. Razem  z mamą przyrządziłyśmy Shepherd’s Pie, nieco modyfikując przepis, bo zamiast pora, którego nie miałyśmy pod ręką, użyłyśmy papryki i wyszło naprawdę smaczne. Myślę, że przepisy, które są modyfikowalne mają moc i na pewno świadczy to dobrze o tej książce.

Ocena: 7/10

img_0006

MINIMALIST BAKER – Prosto, smacznie, wagańsko.

Autorka: Dana Schultz

Wydawnictwo: Pascal

To ostatnia z recenzowanych dziś książek. Autorka podobnie, jak autorzy i autorki pozostałych pozycji, jest znaną w kulinarnym, roślinnym półświatku, blogerką. Podobnie jak pozostali autorzy recenzowanych tu książek, wybrała dietę wegańską z powodów stricte zdrowotnych, co jest dla mnie nieco zdumiewające, że za tyloma wegańskimi i wegetariańskimi tytułami nie stoi nic więcej i nikt nie odwołuje się do etycznych aspektów swojej diety. Może to jest właśnie klucz do sukcesu? Może mówienie o etyce w kuchni odstrasza potencjalnych czytelników i czytelniczki?

Minimalist Baker to bardzo dobra, ładnie wydana książka, z zachęcającymi, prostymi przepisami. Przetestowałam z niej już sporo dań, bo w przypadku tej książki nie musiałam się jakoś specjalnie przygotowywać do gotowania i produkty rzeczywiście były w zasięgu ręki, bez potrzeby wielkich zakupów i planowania. Przepisy są takie, jak sugeruje nam podtytuł – proste, smaczne i wegańskie. Pod względem estetycznym książka opatrzona jest w bardzo ładne fotografie. Właściwie jedynym mankamentem jest to, że niewiele w niej historii i nie stoi za nią opowieść, jak na przykład w przypadku niewegańskiej wprawdzie, ale bardzo wciągającej  pod względem treści „Jerozolimy”.

Przetestowałam miętowe pastylki, batoniki z dmuchanym ryżem, pad thai orzechowy i odwrócone ciasto dyniowe ze jabłkami, ale jestem pewna, że skuszę się na jeszcze niejeden przepis,  bo zachęcają – przede wszystkim prostotą.

Nie licząc książki o smoothie, bo to nieco inna kategoria, to właśnie „Minimalist Baker” polecam najgoręcej. Pomimo, że jest to książka amerykańska, całkiem nieźle sprawdza się w naszych warunkach, więc nadaje się na prezent dla mamy, taty, cioci, wujka, rodzeństwa czy nawet dziadków.

Ocena: 8/10

13 myśli w temacie “Co nowego w mojej kulinarnej biblioteczce? Hello Morning recenzuje.”

  1. The Minimalist Baker wszędzie polecają, a mi się jakoś tak… nie podoba okładka 😉 Gotuję z głowy i z blogów, książki kucharskie mam 2. Jadłonomię przerobiłam prawie w całości, a Obfitość Yotama tylko przeglądam i się zachwycam.

    Polubienie

    1. Właśnie tak wczoraj patrzyłam na okładkę i myślę, że w tym przypadku idealnie sprawdzi się powiedzenie, że nie ocenia się książki po okładce. Ja raczej przerabiam przepisy z Jerozolimy albo od Jemiego, niż gotuję z książek. Mi ciężko trzymać się przpisu i nie zacząć gotowac po swojemu.

      Polubienie

      1. Hm, a jest szansa na zapoznanie się z Twoimi przeróbkami przepisów, zwłaszcza z „Jerozolimy”? Kupiłam tę książkę i podzielam zachwyt, ale na razie częściej ją przeglądam, niż z niej gotuję, częściowo dlatego, że spora część dań „obiadowych” jest mięsna.

        Polubienie

      2. ale trafiłaś! Właśnie wczoraj sięgnęłam po dłuższym czasie do „Jerozlimy”! Może niebawem pojawi się na blogu coś inspirowanego właśnie tą książką ❤

        Polubienie

  2. Ostatnio na blogach kulinarnych (albo pseudo kulinarnych) coraz więcej fotografii jedzenia a nie faktycznie innowacyjnych przepisów. Sama prowadzę bloga, bo chcę zapisać swoje przepisy. Zawsze sięgam do książek, które coś nowego wnoszą do mojej wegetariańskiej diety bez glutenu. Dziękuję za link do strony Isy Chandy Moskowitz, będę miała nową inspirację.

    Polubienie

  3. Dzięki za ten wpis, merytoryczny i szczery (recenzje tych książek, na które natrafiłam do tej pory, były raczej mało treściwe i wątpię, że ich autorzy przygotowali coś z tych książek). Książki kucharskie kupuję namiętnie, ale mam co do nich wysokie wymagania, które trudno zweryfikować przed zakupem albo nawet tuż po nim. Często wydaje mi się, że książka jest świetna, ale dopiero w praniu wychodzi, że rzadko do niej sięgam, listy składników są długie albo potrawy nie wychodzą lub okazują się niesmaczne. Na szczęście nie jestem chomikiem, więc takie nietrafione książki sprzedaję lub oddaję. Z tych mam „La Veganista” i faktycznie nie jest to najlepsza książka, jaką mam (moje ulubione to „Jadłonomia” i „Atelier Smaku” Słomy i Trymbulaka), chociaż parę przepisów wypróbowałam i jeszcze kilka czeka. Napaliłam się na „My New Roots” i „Minimalist Baker”, ale w takim razie z tej pierwszej rezygnuję (byłam przekonana, że jest wegańska). Faktycznie pomijanie etycznego aspektu weganizmu prawdopodobnie wynika z obawy, że może to odstraszać, ale z drugiej strony to właśnie ten aspekt jest najbardziej „wiążący” do diety wegańskiej (zdrowotne mody przychodzą i odchodzą, a laikowi trudno oddzielić ziarno od plew w tej dziedzinie).

    Polubione przez 1 osoba

  4. Właśnie zamówiłam Minimalist Baker 🙂 Widziałam już, że kilka osób poleca i Twój wpis ostatecznie mnie zmotywował. Ogólnie takie recenzje na blogu to bardzo dobry pomysł, pozdrawiam.

    Polubienie

      1. Dziekuje za opinie. Czyli nie warto? A może Pani polecić jakieś książki kucharskie (nie licząc Jadłonomi)? 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz