Strasznie długo zbierałam się z napisaniem recenzji książki Wegan Nerd. Zwlekałam, odkładałam wpis na później. Myślałam sobie: „cholera, Magda, tak gardzisz tymi wszystkimi nieobiektywnymi recenzjami na blogach i za nic nie uda Ci się spojrzeć na książkę Ali krytycznie”. Nienawidzę kolesiostwa, męczą mnie kółka wzajemnej adoracji i promowanie czegoś, co jest słabe z powodu zażyłości lub sentymentu do samego autora czy autorki. Nie znoszę ściemy, a obecnie większość recenzji jest ustawiona. Mój chłopak się nawet ostatnio śmiał, że przeze mnie nie uwierzy w żadną opinię w internecie i nie spojrzy na zdjęcie na instagramie inaczej niż jak na reklamę.
Zwlekłam tak długo, że już zapewne moja recenzja jest psu na budę, bo już wszyscy macie książkę Ali Rokickiej w domach. Być może właśnie jesteście w szale gotowania jakiegoś wegannerdowego dania, ale jakby ktoś się jeszcze wahał, rozwieję wątpliwości. Tak myślę.
Teraz zakładam kapcie i rozpinany sweter, siadam w bujanym fotelu i wracam pamięcią do lat młodości. Pamiętam dobrze, kiedy blog Wegan Nerd pojawił się w internecie. Blogów o tematyce wegańskiej było jak na lekarstwo i natychmiast wyhaczałam każdą roślinną nowość w blogosferze. Teraz jest inaczej, straciłam rachubę i w zasadzie nie wiem co tam się dzieje. Inne wspomnienie z Wegan Nerd jest takie, że Ala zupełnie mnie nie znając, przysłała mi kiedyś paczuszkę z czekoladowymi lizakami. Nie znałyśmy się, ale czasami czytając jej wpisy i patrząc na to jak gotuje myślałam, że to musi być miłość! Na książkę Wegan Nerd czekałam zniecierpliwiona od dawna, bo liczyłam na przełom. Na polską Isę Chandrę Moskowitz. (Mam nadzieję, że to porównanie nie jest obrazą?)
Dla takich wegańskich blogerek-dinozaurów jak ja, czy Ala właśnie, Isa jest pierwszą nauczycielką wegańskiego gotowania i gdyby nie blog The Post Punk Kitchen nie byłoby mnie tutaj na pewno.
Książka jeszcze przed oficjalną premierą znalazła się w mojej kulinarnej kolekcji. Ilekroć do niej wracam zachwycam się tak samo. Udało się! Mamy polską Isę Moskowitz! „Wegan Nerd” jest jedną z lepiej wydanych polskich książek kucharskich, jakie przyszło mi mieć w ręce. Okey, nie mam aż takiego znowu porównania, bo rzadko zaglądam do tych z kuchnią tradycyjną, ale spośród wegatariańsko-wegańskich zdecydowanie przoduje. Zresztą piszę to z taką pewnością, bo usłyszałam tę opinię od kilku niezależnych osób. Pięknie zilustrowana i czarująca klimatycznymi fotografiami. W poprzedniej recenzji książek kulinarnych, która ukazała się na blogu pisałam, że uwielbiam książki kucharskie, które są nie tylko zbiorem przepisów, ale które można wziąć do ręki i przeczytać. Niestety nie jest to takie oczywiste i wiele dobrze zapowiadających się książek ląduje na półce zapomniana właśnie przez brak historii, które stoją za jedzeniem. Dla mnie jedzenie powinno przeplatać się z opowieścią. Nie może być inaczej. Tylko wtedy naprawdę odżywia. Czy chciałoby mi się zaglądać na bloga, na którym są „gołe” przepisy? Nigdy w życiu. W „Wegan Nerd” Alicja, podobnie zresztą jak na swoim blogu, snuje opowieść, kolejne działy książki przeplecione są krótkimi felietonami, a niemal każdy przepis poprzedzony jest wstępem. Książka jest ciepła, rodzinna, osobista i szczera. Nic dziwnego, że pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Jako osoba, która weganizm wybrała z powodów etycznych, doceniam to, że Ala nie ucieka od tematów dotyczących praw zwierząt i jednocześnie szalenie cieszę się, że znalazło się wydawnictwo, które odważyło się dać jej ten głos. Brawo Nasza Księgarnia!
Przejdźmy jednak do meritum, czyli jedzenia. W końcu to recenzja książki poświeconej gotowaniu! Sama bloguję, więc bardzo dużo czasu zabiera mi przetestowanie wszystkich przepisów, bo pierwsze realizuję własne pomyły, po drugie muszę pozostawiać sobie jakiś margines i to nie mały, kiedy gotuję bez przepisów, z głowy, bo taka kuchnia sprawia mi najwięcej frajdy. Udało mi się jednak zrealizować już kilka receptur z „Wegan Nerd” i wszystkie nie dość, że wyszły to jeszcze były przepyszne. Dodatkowym atutem jest to, że w dużej mierze przepisy są proste i wykonane z łatwo dostępnych składników. Dzięki temu książka jest doskonałym prezentem dla tych, którzy przygodę z kuchnia roślinną dopiero zaczynają lub po prostu nie przepadają za gotowaniem i cenią kuchnię, która nie wymaga od nich zakupów w pięciu rożnych sklepach i internecie jednocześnie.
Wady? Któż ich nie ma? To, czego zabrakło to indeks składników, po którym można wyszukiwać przepisy oraz… zakładki-wstążeczki. Jak pojawią się w kolejnej książce, na którą bardzo liczę, będzie idealnie!
Dziś przychodzę do Was z przepisem, który pochodzi właśnie z książki „Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia”. Nieco zmodyfikowany, bo nie miałam pod ręką wystarczającej ilości nerkowców, które z powodzeniem zamieniłam na słonecznik. Dodałam też od siebie pasty miso. Modyfikowalność przepisów jest jeszcze jednym dowodem na to, że mamy do czynienia z naprawdę dobrą książką kucharską.
Składniki:
- 125 g nerkowców
- 125 g słonecznika
- sok z 1 cytryny
- 2-3 łyżki wody
- 3 łyżki płatków drożdżowych
- 1 łyżeczka pasty miso
- 1 łyżeczka granulowanego czosnku, lub cebuli w płatkach lub asafetidy
- 1 łyżeczka słodkiej papryki
- 1/2 łyżeczki wędzonej papryki
- 1/2 łyżeczki soli
- szczypta świeżo mielonego pieprzu
- czarnuszka do obtoczenia sera
Orzechy i pestki słonecznika zalej wrzącą wodą i odstaw na co najmniej dwie godziny. Następnie odsącz je, przepłucz pod bieżącą wodą i przenieś do kielicha blendera. Dodaj sok cytryny, miso, paprykę słodką i wędzoną, czosnek ( u mnie asafetida) i zmiksuj na jednolitą masę. Dodaj płatki drożdżowe, wodę, dopraw solą i pieprzem i ponownie zmiksuj. Przygotuj niewielkie naczynie, albo dwa ( u mnie dwie kokilki – mniejsza i większa). Wyłóż je podwoją warstwą gazy, przełóż masę serową i mocno zwiń gazę w kulkę. Trzymaj całość przez kilka godzin w lodówce. Gotowy serek odwiń z gazy. Obtocz w wędzonej papryce lub czarnuszce.
Zgadzam się w 100% z recenzją 🙂 Książkę mam, czytam, gotuję z przepisów. Jak dla mnie jedyny mankament to… brak wstążeczki 😉
Twoje przepisy też są pyszne, tak trzymać.
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
A wiesz, ja jeszcze książki nie mam, a tyle razy już miałam kupić… Po prostu przez przygotowania wyprawki dla dziecka calkiem zapomniałam o tym, zeby sobie coś sprezentować. Trzeba to nadrobić przed porodem, zeby skorzystać z jak największej ilości przepisów. Dzięki za przypomnienie 😉
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Przepraszam że nie na temat, ale czy wiesz może skąd mogę dowiedzieć się o suplementach i ich dawce dla wegan? Informacje są na tyle sprzeczne że po kilku latach weganizmu zaczynam sie gubić.
Nie wiem ile wit b1 2 i w jakiej postaci powinnam brać, jedni piszą że metylokobalamina jest lepsza inni że cyjanokobalamina. Wit d3 versus d2 i ile jej brać? czy weganie potrzebują brać suplement DHA i EPA, skoro jedzą siemię lniane? itd itp. Mam niezła zamotkę, do tej pory nie przejmowałam się tak bardzo ale planuję ciążę i nie jestem w stanie znaleźć rzetelelnej informacji czy np mam brać kwas foliowy skoro w mojej diecie teoretycznie jest go pełno? Ile wit D mam brać?
Wiem że to są indywidualne sprawy, ale będę wdzięczna za podpowiedz gdzi eszukać i co Ty stosujesz na sobie.
Pozdrawiam
Basia
PolubieniePolubienie