Trochę szok, trochę niedowierzanie, ale przyszła wiosna. Ba! Niemal zleciał marzec i razem z nim jedna czwarta roku, a ja przysięgam, że nie wiem kiedy. Przecież dopiero co łykałam tabletki na łzy pracując na oddziale, który z dnia na dzień z ukochanego, stał się piekłem. Dopiero co z przerażeniem myślałam o stażu na Izbie Przyjęć w środku sezonu infekcyjnego. Wreszcie dopiero co zaczęłam pracę na oddziale dzieci starszych i uczę się wszystkiego na nowo, bo dzieci starsze to jak sama nazwa wskazuje nie dzieci młodsze. Dzieci starsze mają inne nowotwory, ale przede wszystkim są inne, mają inne problemy, inaczej przeżywają i praca z nimi to zupełnie inna bajka. Tak jak okres swojego wczesnego dzieciństwa pamiętam jak przez mgłę, tak okres nastoletni odcisnął tak wyraźne piętno na moim umyśle, że cały czas mam poczucie jakby to było wczoraj. Z tego powodu nie czuję takiej przepaści pokoleniowej miedzy mną, a moimi pacjentami. Przecież ubieramy się w tych samych sklepach, lubimy te same filmy, korzystamy z tych samych aplikacji na telefonie… W ich wieku byłam kujonicą, może ukrytą na dreadami, kolczykami i tunelami, ale kujonicą. Czasami strasznie kusi mnie, aby przechodzić w pacjentami „na Ty”, bo w końcu moi mali siostrzeńcy i siostrzenice nigdy nie zwracają się do mnie inaczej niż „Magda”, ale coś mówi mi, że skracanie dystansu to spacer po linie. Pułapka. Wiecie o czym piszę…
Jakby ktoś zapytał się mnie kiedyś co jest najważniejsze w mojej pracy to chyba powiedziałabym, że bycie zaangażowanym, ale bez spalania się. Trudno tak zamykać za sobą drzwi i nie myśleć o tym, co spotyka mnie w pracy. Jednak trzeba sobie wypracować jakiś schemat postępowania. Leczenie nowotworów opiera się na protokołach, a ja muszę mieć swój życiowy protokół, który zakładać będzie, że mam prawo cieszyć się, robić głupotki, pić wino z przyjaciółką, a nawet zamartwiać się pierdołami. Był moment, kiedy sobie tego odmawiałam, ale potem pomyślałam, że mówię pacjentom, że mają się starać żyć możliwie jak najnormalniej, więc jednocześnie sama nie mogę zamykać się na to zwykłe życie. Naprawdę nie ma nic złego w tym, że mam swoje życie. Musiałam to sobie wypisać w głowie wielkimi literami, aby to zrozumieć. Życie własnym życiem nie jest egoizmem. Oczekiwanie, że inni będą żyć naszym jest.
I tak, w szale pracy w szpitalu (ech, jakie to poważne zajęcie), pisania bloga i prowadzenia warsztatów i pokazów (ech, jakie to niepoważne zajęcie) dotarłam do wiosny. Zgodnie z trendami, aby ruch na blogu nie zmalał i liczba odsłon się zgadzała, powinnam zasypywać Was teraz przepisami na Wielkanoc. Niestety rzadko robię to co powinnam, a zazwyczaj to robię dokładnie odwrotnie i szansę na to, że zostanę poważną trzydziestką są znikome…
Szarpane burgery z jackfruitem (owocem drzewa chlebowca) znałam z internetu od dawna. W mojej kuchni zaistniały bezpośrednio za sprawą Wegan Nerd. Najpierw spróbowałam dania w wykonaniu samej Alicji, później postanowiłam przygotować je samodzielnie w naszej łazarskiej kuchni, aby pokazać Pawłowi, jakie to smaczne. W dzisiejszym przepisie postanowiłam połączyć moje dwie miłości – burgery i kuchnię tajską, dlatego w pszenną, domową bułę zapakowałam jackfruita doprawionego trawą cytrynową, srirachą, limonką. Warzywa doprawiam sokiem z limonki.
W miniony weekend prowadziłam pokaz gotowania na Festiwalu Smaków FOOD trucków. Właściwie dwa pokazy. Starałam się dobrać menu tak, aby pasowało do charakteru imprezy. Chciałam ugotować coś, co potencjalnie mogłoby być serwowane w foodtrucku. Coś co pasuje to mojego ukochanego street foodu, coś niezbyt skomplikowanego, ale jednocześnie ciekawego. Pierwszego dnia padało na chana masala. Statystyki bloga podpowiadają, że jest to jedna w Waszych ulubionych receptur. Poza tym, kiedy wyobrażam sobie idealne foodtrucki to widzę też taki z naprawdę dobrą, indyjską szamą. Choć tak naprawdę pierwsze, co przychodzi mi do głowy, gdy myślę o foodtrucku to burgery i frytki. Te drugie byłyby zbyt nudne na pokaz, choć wiadomo, że bez frytek nie ma życia i w sumie frytki to życie samo w sobie, ale jednak odpuściłam na rzecz burgerów i to nie byle jakich, bo takich z szarpanym owocem chlebowca – wegańskim pulled jackfruitem!
Bułki burgerowe:
-
¼ szklanki ciepłej wody
-
45 g drożdży
-
¼ szklanki cukru
-
¼ szklanki oleju roślinnego
-
2 szklanki mleka sojowego
-
2 łyżeczki soli
-
5 – 6 szklanek mąki
Przygotowanie:
- puszka owoców chlebowca – odsączona
- 1-2 łyżki srirachy
- 3 łyżki sosu barbecue lub keczupu
- 1 łyżeczka papryki wędzonej
- 3 łyżki sosu sojowego
- 1 łyżka octu ryżowego lub soku z limonki
- 1 łyżka oleju sezamowego lub z orzeszków ziemnych
- 1 łyżeczka trawy cytrynowej mielonej
- 3-4 łyżki oleju słonecznikowego do smażenia
Owoce chlebowca odcedź z wody i drobno pokrój. W shakerze lub słoiku wymieszaj ze sobą składniki marynaty: sos barbecue, sojowy, paprykę wędzoną, ocet lub sok z limonki , trawę cytrynową, olej sezamowy. Wstrząśnij shakerem lub zakręconym słoikiem kilkakrotnie tak, aby postał jednolity sos. Na patelni rozgrzej oliwę, przełóż pokrojony owoc chlebowca i przesmaż chwilę, aby odparować pozostałość płynu. Dodaj marynatę i przemieszaj. Smaż na średnim ogniu mieszając raz po raz, aż nasz chlebowiec ładnie się zarumieni i stanie się lekko chrupiący. Pod koniec smażenia możesz dodać jeszcze odrobinę sosu barbecue lub oleju, aby nie był za suchy.
Majonez
Składniki na majonez z wody po ciecierzycy:
- 3 łyżki (45 ml) wody z puszki po ciecierzycy – aqua faba
- 1 łyżka soku z cytryny
- 1 łyżka octu jabłkowego lub winnego
- 1 łyżeczka cukru lub łyżka słodkiego syropu np. z agawy
- 12-3/4 łyżeczki czarnej soli
- 1 płaska łyżeczka musztardy
- 3/4 – 1 szklanki oleju słonecznikowego
- łyżeczka płatków drożdżowych
Wlej aqua fabę, sok z cytryny, ocet, słód lub cukier do pojemnika blendera. Ubijaj do czasu aż przestanie być przezroczysty, a konsystencją zacznie przypominać pianę z białka. Następnie powoli dolewaj oleju – po łyżce, dwóch i ubijaj, aż otrzymasz gładki, gęsty, majonez. W międzyczasie dodaj musztardę, pod koniec płatki drożdżowe. Gotowy majonez włóż na co najmniej godzinę do lodówki, aby zgęstniał. Możesz przechowywać go w lodówce do dwóch tygodni.
Składamy burgery:
♦Siekamy odrobinę sałaty lodowej i czerwonej kapusty. Skrapiamy sokiem z limonki i posypujemy sezamem.
♦ Przekrawamy dwie duże burgerowe bułki na pół
♦ mieszamy przygotowany wcześniej majonez z garścią posiekanych orzechów ziemnych i z 2 łyżkami srirachy
♦ kroimy ulubione warzywa – ogórki, pomidory (możemy sięgnąć po awokado, a nawet plastry grillowanego ananasa)
Bułki smarujemy majonezem, posypujemy sałatką i kapustą, nakładamy farsz z chlebowca, ulubione warzywa i co najważniejsze ŚWIEŻĄ KOLENDRĘ (!) i przykrywamy drugą połowa bułki posmarowanej sosem.
Zajadamy!
Smacznego!
Kolendra ma bardzi specyficzny smak, moi nie lubia bo mowia „Mydlem zalatuje” – czy moge wymienic na cos inneg, czy wlasnie sekret tkwi w Kolendrze?
PolubieniePolubienie
kolendra nadaje im charakteru, ale jak ktoś nie lubi to trudno, żeby jej używał. Można pominac.
PolubieniePolubienie
zrobilismy z modyfikacjami – swieze ogorki i pomidory, kolendra (byla ale tylko u mnie) 🙂 Jest PRZEPSZNE
PolubieniePolubienie
Przepis przepisem (nawiasem mówiąc, niczego sobie😉), ale „to” , co nad nim… najlepiej❤
PolubieniePolubienie