Weganie na wakacjach, Wegański poradnik

Weganie na wakacjach: Fuerteventura

IMG_1528

Nie jestem wytrawną blogerką, ani mówczynią. Nie potrafię płynnie zamieniać wszystkich swoich myśli i spostrzeżeń w słowa, ani narysować rzeczywistości w barwach zapierających dech w piersi. Choć przeczytałam w swoim życiu naprawdę wiele wspaniałych, wartościowych i napisanych cudownym językiem książek, sama nie umiem tak ładnie mówić. Zawsze miałam bardzo dobre stopnie w polskiego, ale nie dlatego, że posiadam jakiś szczególny talent. Po prostu radziłam sobie ze schematami: wstęp – rozwinięcie – zakończenie. Moja przeciętność była zaskakująco doceniania w szkole…

Opiszę  wszystko bardzo zwyczajnie. Tak, jak umiem najlepiej.

Nie jestem też wybitną podróżniczką. W zasadzie żadną nie jestem, choć pewnie mogłabym być. Nie mam jednak na to czasu. Nie potrafię skrupulatnie sporządzić planu podróży, bo jestem zbyt zajęta bieżącymi sprawami. Sama za sobą nie nadążam.

Wakacje na Fuerteventurze nie były misternie planowane. Przeciwnie. Zresztą Wyspy Kanaryjskie nie wydają się być (i słusznie) zbyt punkrockowe, więc nigdy szczególnie nie marzyłam, aby tam trafić. W moim wyobrażeniu (zupełnie niesłusznie) Wyspy stanowiły niejako „dom starców” – przystań dla zachodnioeuropejskich emerytów, ale nie dla takiej młodzieży, jak my. Tymczasem Fuerteventura odwiedzana jest przez całe rzesze surferów…( tak, tak tych przystojniaków jak z filmów ;))

Mieliśmy za sobą ciężkie i pracowite lato. Jesień też nie zapowiadała się lekko, miło i przyjemnie, stąd podjęliśmy spontaniczną decyzję o tym, aby w listopadzie ruszyć w poszukiwaniu słońca, morza, piasku.

IMG_1660

W zasadzie wyglądało to tak, że  gdzieś w mieście rzuciła nam się w oczy reklama „Fuerty”. Wiadomo, że wszystkie zdjęcia z biur podróży wyglądają pięknie i zachęcająco, ale my z pełną świadomością tego, jak nas te obrazy zmanipulowały, sprawdziliśmy temperatury panujące na wyspie w listopadzie i wykupiliśmy bilety na lot na Wyspy Kanaryjskie. Niedługo potem usłyszałam gdzieś, że Fuerta to beznadzieja wyspa, na której tylko czarny piach i szalejący wiatr. Przyznam, że wywołało to we mnie niepokój i leciałam tam pełna obaw, jak spędzimy ten krótki urlop, a bardzo zależało mi, abyśmy maksymalnie wypoczęli i nabrali sił, tym bardziej, że zanim wyruszyliśmy spotykaliśmy trudności na każdym kroku. Dokładnie 30. października kończyłam staż podyplomowy i miałam jeden dzień, aby dokonać zamknięcia wszystkich formalności z tym związanych, więc stres i presja były ogromne. Do tego przeprowadzaliśmy się i musieliśmy przewieźć cały majdan do nowego mieszkania, w dodatku do innego miasta. Na dokładkę, w drodze na lotnisko napotkaliśmy remonty i objazdy, więc omal nie spóźniliśmy się na samolot, którego wylot stał pod znakiem zapytania ze względu mgłę… Na szczęście udało się pokonać wszystkie trudności. Polecieliśmy.

Tak naprawdę nie szukaliśmy żadnych atrakcji turystycznych, bo jedyne, co wdawało się nam konieczne to wyłączenie internetu, ciepły piasek, morze, fale i słoneczko. Pod tym względem wyspa nie zawodzi. Wszystko się zgadza. Atrakcje turystyczne nieco naciągane, ale piach i morze było, a właśnie tego szukaliśmy.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że Wyspy Kanaryjskie to wegański raj. Wysp jest sporo i pewnie różnią się między sobą znacznie, ale mówienie tak o Fuertaventura byłoby dużym nadużyciem. Wyspa to właściwie pustynia i poza plantacjami aloesu, którymi notabene się szczyci i z których jest znana, nie może  pochwalić się szczególną fauną i florą. Zdecydowanie większy „wegański raj” znajdziecie na Hali Targowej we Wrocławiu czy Hali Mirowskiej w Warszawie lub na każdym warzywnym ryneczku i targu od wiosny do późnej jesieni w naszym kraju. Oczywiście dostęp do owoców i warzyw był duży, ale w związku z tym, że musiały do sklepów dopłynąć, ich cena była relatywnie wysoka i tak: za średniej wielkości ananasa (ok.1 kg) płaciłam 4-5 euro. Cena kilograma awokado również oscylowała w podobnych granicach.

IMG_1634 IMG_1717

Przejdźmy do szczegółów.

Jak już wspomniałam wcześniej wyjazd był spontaniczny, bookowany na kolanie, a miejsce noclegowe wybrane na dwa tygodnie przed samym odlotem, żebyśmy nie musieli się martwić o dach nad głową na miejscu. Zatrzymaliśmy się w oddalonym o 5 km od lotniska Puerto del Rosario, stolicy  wyspy. W między czasie odwiedziliśmy jeszcze dwa miejsca i o tych trzech miasteczkach napiszę słów kilka

Puerto del Rosario 

IMG_1493

Pomimo, że Puerto d.Rosario to stolica, miasto jest małe i właściwie można je pokonywać spacerem. Spędziliśmy tu najwięcej czasu, w związku z czym mogę napisać najwięcej. Nie jest to miejscowość stricte turystyczna, nie określiłabym jej mianem kurortu. Jest to miasto portowe, co wiąże się z handlem pomiędzy wyspą, a resztą świata, a jak już wspomniałam wcześniej, Fuerteventura jest pustynna i większość produktów musi dopłynąć statkami, gdyż nie są wytwarzane  na miejscu.

IMG_1484

Zatrzymanie się w mieście, które nie jest typowym turystycznym kurortem miało jedną, wielką zaletę. Właściwie to nawet dwie. Po pierwsze uniknęliśmy tłumów na plaży i śmieci w morzu, a po drugie mogliśmy zrobić to, co w podróżowaniu cenię najbardziej – przyjrzeć się życiu zwykłych mieszkańców wyspy. Możesz poczuć klimat małych barów i salonów fryzjerskich, które pełnią rolę lokalnych centrów społecznych. Zabawnie było przyglądać się przesiadującym tam od rana Hiszpanom, którzy przy kawie, piwie, lampce wina i churros grali w karty prowadząc przy tym tak zażarte dyskusje, że nie raz odnosiłam wrażenie, że przy tych plastikowych stołach toczą się dyskusje ważące na losie całego świata. Bez kitu. Do tego odrapane ściany, pokoje dzienne urządzone w bramach, papugi na balkonach i pranie suszące się na dachach domów, ale powietrze było na tyle wilgotne, że nasze ręczniki plażowe przewieszone przez krzesła w mieszkaniu nie chciały schnąć. Bez dachu i wiatru prania nie wysuszysz.  Nie ma opcji.

IMG_1480

IMG_1539

Budziliśmy w Pawłem swego rodzaju zainteresowanie, bo sprawialiśmy wrażeniu turystów, którzy zabłądzili w drodze do hotelu. Od razu było widać, że nie jesteśmy stamtąd. Zdradzał nas zupełnie inny sposób ubierania, tatuaże i mój naturalny kolor włosów.

IMG_1471

Architektura miasta nie zwalała z nóg. Panował tam typowy dla południowej części świata chaos. Budownictwo w robotniczej dzielnicy, którą zamieszkiwaliśmy miało charakter działkowego. Bez ładu i składu. W środku miasta stał pusty budynek, który choć malowniczy i pełen uroku trochę straszył i myślę, że w Polsce byłaby z tego awantura, że jako to tak to? Z drugiej strony sporo było też ładnych, letnich willi z basenami. Takie skrajności czaiły się w Puerto del Rosario na każdym kroku.

Fani streetartu byliby natomiast uradowani licznymi muralami zdobiącymi ściany domów i kamienic.

IMG_1477

IMG_1481

IMG_1520

IMG_1631

IMG_1728

IMG_1824

IMG_1827

IMG_1838

Co robić w Puerto del Rosario? Przede wszystkim wypoczywać na plaży, spacerować po wybrzeżu, pić smoothies oraz kawę w okolicznych restauracjach, zagryzając przemyconymi z marketu palmierami – hiszpańskimi, zawijanymi ciastkami z ciasta francuskiego. Gapić się na morze, rozgrzewać skórę na piasku i chłodzić ją kąpielami w morzu. W Puerto del Rosario znajdziemy dwie plaże, jedną w samym centrum, która aktualnie jest poszerzania i osobiście nie miałam okazji z niej korzystać oraz drugą, na przedmieściach.

Plaża wyglądała tak i mniej więcej było na niej tyle osób, ile widzicie na zdjęciu. Prawda, że jest to idealny sposób na wypoczywanie nad morzem?

IMG_1517

Jak wyglądała gastronomia? Niezbyt imponująco… Jeżeli mielibyśmy postawić na jedzenie w mieście to byłyby to frytki i gazpacho zapijane owocowym smoothies. Nawet pizzerie nie miały w swojej ofercie marinary. W centrum handlowym znaleźliśmy dwie knajpy z otwartym bufetem, gdzie może udałoby się skomponować talerz jedzenia, ale wyglądały wyjątkowo nieapatycznie oraz indyjską knajpkę z jednym wegańskim daniem w menu, ale musicie przyznać, że obiad w przestrzeni sklepowej podczas wakacji na Kanarach nie jest najlepszym pomysłem, dlatego podarowaliśmy sobie tę wątpliwą przyjemność. W mieście natrafiliśmy też na tureckie bistro, czyli tzw. „kebab”, który w ofercie miał falafel w ofercie, ale ani ja, ani Paweł nie mieliśmy sił na rozmowy o sosach i ich koszerności, dlatego i tu nie zawitaliśmy na lunch czy kolację.

Na Fuertaventurze, podobnie zresztą jak w Hiszpanii kontynentalnej, nie ma większego problemu z podstawowym wegańskim jedzeniem w supermarketach. Jest spoty wybór mleka roślinnego, jogurtów, płatków śniadaniowych. Można dostać też hummus, niestety niezbyt smaczny. Na plażę zabieraliśmy paczkowane grzanki z oliwą i pomidorami lub czosnkiem i pietruszką oraz palmiery, które pod koniec wyjazdu lekko nam się już przejadły… Oprócz tego w każdym dużym sklepie znajdą się roślinne gotowce, takie jak choćby burgery.

IMG_1798

IMG_1799

IMG_1809 IMG_1708 IMG_1547 IMG_1604

Nie zabrakło też pysznego San Miguela bez procentów!

IMG_1522 IMG_1821

W mieście znajduje się dobrze zaopatrzony w wegańskie produkty sklep ezoteryczno-spożywczy, jednak bardzo drogi. Poza tym klimat amuletów jakoś nie przypadł mi do gustu… Kupiliśmy czekoladę na mleku ryżowym, te samą, na którą zawsze nadziewam się w Berlinie i żałuję, bo smakuje jak produkt czekoladopodobny…

IMG_1643

Podróżowanie po Wyspie jest niedrogie. Korzystając z komunikacji publicznej, czyli autobusów można dotrzeć do każdego miasteczka na wyspie. Postawiliśmy na jej północne tereny. Ruszyliśmy do oddalonego o około 30 km Corralejo oraz położonego po zachodniej stronie El Cotillo (40 km od Puerto del Rosario). Za bilety w jedną stronę zapłaciliśmy odpowiednio lekko ponad 3 i 4 euro za osobę. Do przyjęcia.

Corralejo

IMG_1578

Położone na samej północy miasteczko ma charakter popularnego, przyciągającego tłum rozszalałych i skłonnych zostawić dużo pieniędzy na na kosmetyki z aloesu, turystów. Jedną z atrakcji jest możliwość przepłynięcia promem na widoczną z brzegu wyspę Lobos. Dla nas największą atrakcją były wyszukane na Happy Cow – wegańskie knajpki, dokładnie trzy, z których odwiedziliśmy dwie. W niemal każdej pizzerii można też było znaleźć marinarę, więc nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności zjedzenia pizzy.

Do wad miasteczka wpisałabym tłum turystów, niezbyt czyste plaże i morze, ale dostęp do wegańskich opcji z kanajpach był istotnie lepszy niż w Puerto del Rosario. Jednak nawet ta zaleta nie rekompensowała klimatu rodem z Łeby, Mielna czy innych Międzyzdrojów. Najbardziej zależało mi na odpoczynku, jakimś odcięciu od bodźców, natomiast w Corralejo byłoby to niemożliwe.

Jednodniowa wycieczka i test tamtejszej gastronomii absolutnie wystarczyła.

Zaletą podróży z Puerto del Rosario do Corralejo był wydmowy krajobraz Parku Narodowego, przez który przejeżdżaliśmy po drodze.

W D.Sanchez serwują wegańskie bezglutenowe burgery. Oboje wybraliśmy takie  z fasoli i quiona, ale z innymi dodatkami. Oprócz burgerów w knajpce znajdziecie wrapy i solidne, syte sałatki, które można zjeść w porze lunchu lub na kolację.  Cena burgera: 7 euro.

IMG_1582

IMG_1586

IMG_1590

W kawiarni Baobab – juice barze skusiliśmy się na muffiny. Oczywiście bezglutenowe, ale w moim odczuciu dieta bezglutenowa jest w Hiszpanii dużo bardziej na topie, niż sam weganizm… Niestety nie wypiliśmy soków, a jak później wyczytałam na Happy Cow to one są najbardziej doceniane przez odwiedzających. Oprócz tego w kawiarni znajdziecie też propozycje na śniadania i lunche. Wadą miejsca było to, że nie serwuje kawy, a takim kawowym nerdom podać ciastko bez kawy to jednak trochę grzech… 

Cena jednej babeczki – 3 euro.

IMG_1555

IMG_1557

IMG_1571

IMG_1572

IMG_1556

Trzecią knajpą, którą jedynie sfotografowałam było H2O. Niestety nic nie skosztowaliśmy, więc nie mogę się w tej kwestii wypowiedzieć, ale musicie przyznać, że miejsce na zdjęciach prezentuje się zachęcająco.

IMG_1594  IMG_1595

W niemal każdej mijanej po drodze pizzerii w menu znajdowała się marinara. Rozstrzał cenowy duży. Od 4,5 do 9 euro za pizzę. Było też kilka miejsc z kuchnią tajską, chińską i indyjską, więc pewnie i tam można by znaleźć jakieś opcje roślinne.

IMG_1617

El Cotillo 

IMG_1748El Cotillo jest najbardziej malownicze spośród trzech miasteczek, które udało nam się odwiedzić na Fuerteventurze, położone w północno-zachodniej części wyspy, nad samym Atlantykiem. To miasto surferów.

Plaże były tu równie szerokie i piaszczyste, jak w Puerto del Rosario i choć turystów było dużo, jak w Corralejo, w przestrzeni tego miejsca byli mniej uciążliwi, niż tam. Choć Happy Cow nie wskazało nam żadnego stricte wegańskiego miejsca, w którym moglibyśmy zjeść, po przeszukaniu Internetu znaleźliśmy kilka miejsc, które w swoim menu mają w pełni roślinne opcje.

Trochę przypadkiem trafiliśmy do Ocean Deli – baru w okolicy plaży, z widokiem na ocean, które w swojej karcie miało oznaczone wegańskie menu – zdecydowaliśmy się na kanapki z hummusem i awokado, domowe frytki, smoothies i pyszne kawy z mlekiem migdałowym.  Choć najbardziej lubię czarną kawę, tutaj nabrałam ochoty właśnie na zabieloną.

IMG_1752

IMG_1755

IMG_1757

IMG_1758

Innym przyjemnym miejscem, w którym zatrzymaliśmy się na kawę było Puerto Dulce. Klimatyczna kawiarenka prowadzona przez  panią z misją nauki języka hiszpańskiego każdego, kto u niej zawitał. Na nasze pytania zadane po angielsku najpierw odpowiadała po hiszpańsku, a potem powtarzała to samo po angielsku. Kawa pyszna, z opcją mleka roślinnego. W menu był hummus, gazpacho i tosty, które nie były wegańskie, ale myślę, że bez problemu by nam teki skomponowano na życzenie.

IMG_1742

IMG_1736

Oprócz tych dwóch miejsc, o których wspomniałam wegańskie opcje w El Cotillo znajdziecie jeszcze w Ferret’s Dinner – Your Swiss Pub, do którego niestety nie udało nam się zajrzeć, bo otwarty było od 18:00, a nasz ostatni bezpośredni autobus do Puerto del Rosario odjeżdżał o 17:00.

W miasteczku znajduje się też lodziarnia La Puntilla, która oprócz lodów tradycyjnych i sorbetów, posiada ofertę dla wegan. Tutaj mieliśmy wielkiego pecha, ponieważ podczas całego wyjazdu nigdzie nie znaleźliśmy wegańskich lodów i pełni nadziej stanęliśmy przed drzwiami lodziarni, aby dowiedzieć się, że akurat od tego dnia, gdy tam przybyliśmy prowadzący miejsce rozpoczęli swój urlop. Kiedyś pewnie bym trochę rozpaczała, ale w końcu przyjechałam z Polski, która weganizuje się galopem i w sumie wegańskie lody mam w sklepie pod blokiem, więc ból był mniejszy… Wiadomo w końcu, że lody na wczasach smakują inaczej, niż nawet w najbardziej domowym z domów. Jak to mówi klasyk: łottudu?.

Wędrując przez miasteczko napotkaliśmy jeszcze kilka miejsc serwujących kuchnię świata i wydających się sprzyjać weganom, a w niemal każdej pizzerii widzieliśmy w karcie marinarę, więc jak sami widzicie było w czym wybierać.

Wyjazd do EL Cotillo pozwolił nam zobaczyć malowniczy i nieznany nam z innych miejsc, krajobraz wyspy. Góry, pustynne tereny i małe miejscowości otoczone polami aloesu oraz domy schowane z ogromnymi opuncjami. Myślę, że gdybym mogła jeszcze raz wybierać miejsce, w którym zatrzymałabym się podczas pobytu na Fuertevenutrze wybrałabym właśnie El Cotillo i to miasteczko polecać będę bliskim, wybierającym się na Wyspy Kanaryjskie.

IMG_1730

IMG_1731

Jeszcze tylko kilka rad praktycznych.

  1. Bilety najlepiej bukować na 2-3 miesiące przed odlotem. My zabukowaliśmy pod koniec września (wylot na początku listopada). Koszt takiego wyjazdu za osobę wynosił około 300 zł w jedną stronę. Lot był bezpośredni, z Modlina. Jeżeli mieszkacie blisko granicy niemieckiej warto sprawdzić ceny lotów z Berlina. Nierzadko są one tańsze, ale trzeba pamiętać o kosztach dojazdu do lotniska, czy opłacie za parking, która w Modlinie wynosiła 50 zł/tydzień.
  2. Kiedyś szukałabym noclegów na Couchsurfingu, natomiast obecnie dużo dogodniejszą formą jest Airb&b, czyli coś pomiędzy hostelem, a couchsurfingiem. Tak naprawdę dla nas, jako pary Airb&b wcale nie było dużo tańsze od hotelu, natomiast ogromną zaletą wynajęcia apartamentu jest dostęp do własnej kuchni, w której mogliśmy przygotowywać  posiłki. Ma to ogromne znaczenie, jeżeli wybieramy się w miejsce, gdzie restauracje z wegańskimi opcjami są wątpliwe. Warto pomyśleć o zabukowaniu noclegów w terminie podobnym, co loty czyli na 2-3 miesiące przed podróżą, aby mieć duży wybór ofert. Ja niestety robiłam to na ostatni moment, ale nawet wówczas udało się znaleźć ofertę w cenie ok. 1000 zł za tydzień dla dwóch osób. Warunki mieliśmy bardzo dobre i komfortowe.
  3. Zupełnie nie miałam czasu przemyśleć dobrze tego, co w podróż powinno się zabrać, a poza kremem do opalania warto byłoby pomyśleć o przekąskach, które mogą się przydać. Zabrałabym ze sobą kilka batonów od Zmiany Zmiany czy innych tego typu snacków. Czasami brakowało mi pod ręką czegoś, czym mogłabym się pożywić zamiast całej gamy ciastek, chipsów i grzanek. Warto też mieć ze sobą pudełko, w którym można by zabrać ze sobą na plażę sałatkę czy obrane wcześniej owoce.
  4. Kiedy wybierać się na Kanary? Myślę, że październik  i listopad, a później luty i marzec to najfajniejsze miesiące na podróż w te miejsca. Jest tam na tyle ciepło, aby jeszcze kąpać się w morzu, a nawet prażyć na słońcu, jak ktoś lubi, a upał znośny, choć muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że będzie aż tak ciepło…Niemniej, jeżeli macie taką możliwość, aby zorganizować sobie urlop właśnie w ciągu wymienionych przeze mnie miesięcy, a macie ochotę na odskocznię od jesiennej szarugi lub wygrzanie się po zimie, ale jeszcze przed początkiem wiosny to koniecznie rozważcie wyjazd na Wyspy Kanaryjskie, a zwłaszcza na Fuerteventurę.
  5. Ceny:
  • Czerna kawa 1-1,5 euro
  • Smoothie owocowe – 3,5 euro
  • Awokado – 4-5 euro za kilogram
  • Pizza Marinara – ok. 5 euro
  • karton mleka roślinnego od ok. 1-2,5 euro w zależności od rodzaju

IMG_1793

IMG_1510

3 myśli w temacie “Weganie na wakacjach: Fuerteventura”

  1. Moje siostry jechały luksusowym wręcz busem (z tabletami przy siedzeniach) z Bydgoszczy na samo lotnisko Modlin za 20zl. Myśle, ze najlepiej bookowac last minute samemu, nie przez biura. Google map ma ludka, którym spacerujesz i samemu można wybrać gdzie, kiedy, jak 😉 Polecam te opcje. Tak zrobiliśmy Hiszpańskie wybrzeże w tym roku, ponawiając w przyszlym. Auto i objezdzasz okolice. Niestety w portach przed i posezonowych rarytasów nie ma 😦 My kupiliśmy tackę grillowa i piekliśmy ryby, śniadania, lunche i kolacje to bagietka, sery, szynki z lokalnych sklepików zapijane swojskim winem i przegryzane oliwkami, pomidorkami i czym tam chciał. Piasek plażowy był tak gorący, ze nie dało sie po nim stąpać, wiec kupiliśmy mały basenik dmuchany dla Rosalie, ale sami tez sie polewalismy woda z niego. No i był pomostem do przejścia przez plaże czy polewania nią piasku 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz