Dawno, dawno temu, kiedy Hello Morning był blogiem pod tą samą nazwą, ale zupełnie innym adresem, mało spójnym, ale cóż, piekłam muffiny jak szalona. Zwykłe i przekombinowane. W formie klasycznych muffinów i podwójnie kalorycznych, bo zwieńczonych kremem, cupcakes. Właściwie, kiedy przechodziłam na weganizm, w Polsce powoli rozkręcała się moda na te angielskie babeczki. Powoli, bo zdobycie foremek wymagało nieco zachodu. Pisząc to czuję się trochę jak dinozaur i mam wrażenie, że pokolenie Snapchata, Instagrama i Tindera nigdy nie uwierzy mi, że kupienie foremek czy papilotów do muffinów mogło być jakimkolwiek problemem. Otóż było.
Muffiny były genialne. Stosunkowo tanie w produkcji, nie wymagały żadnych wydumanych składników, ładnie się prezentowały i wszyscy je lubili, bo wówczas były takie „fancy”. Najważniejsze jednak , że sprawdzały się na punkowych koncertach, podczas których czasami sprzedawałam swoje jedzenie czy wypieki, a zebrane pieniądze przekazywałam na organizacje zajmujące się prawami zwierząt. Pamiętam pierwsze Dni Weganizmu organizowane przez działający wówczas w Poznaniu VegeON i cały dzień spędzony przy starym piekarniku, którego drzwiczki się nie domykały, a temperatura była niemal niemożliwa do uregulowania, ale miałam do spełnienia misję – wyprodukowanie muffinów w ilości 156, a to oznaczało, że klasyczna 12-babeczkowa foremka wjeżdżała do piernika 13 (!) razy. . Później piekłam je w podobnych ilościach na wegańskie lunche, które organizowaliśmy z Vegan Hooligan Crew w poznańskiej Meskalinie. Jednak wówczas miałam już całkiem logiczny piekarnik i foremki silikonowe, dzięki którym na raz mogłam upiec co najmniej 25 ciastek jednocześnie.
Prawie zapomniałam o muffinach. Przejadły się, opatrzyły i znudziły. Nawet lekko irytowały. Choć w mojej kuchni mam zatrzęsienie akcesoriów do pieczenia babeczek, leżą odłogiem czekając na lepsze dla siebie czasy. Przyszła moda na desery chia, nerkowniki i nie poradzisz. Ja sama, jeżeli mam wybierać, dużo chętniej sięgam po kruche ciastka i oczywiście moje ukochane drożdżowe w każdej formie i marzy mi się cukiernia, która będzie miała w swojej ofercie drożdżówy po 3 złote, a nie bezglutenowe i bezcukrowe tiruriru po 12 zł za kawałek, bo mam poczucie, że to tylko i wyłącznie utwierdza sceptyków diety roślinnej w przekonaniu, że to kosztowna fanaberia. Tymczasem stoi za tym nauka i dużo, dużo głębsza filozofia, niż to, który słód czy olej jest najlepszy.
Ostatnio coś mnie tknęło i upiekłam babeczki. Chciałam zrobić coś prostego, co nie wymagało nakładu sił, uwagi i energii, a przy okazji wykorzystać rabarbar, który powoli dogorywał w lodówce domagając się atencji. Przygotowałam babeczki w wersji maxi, więc wyszło ich tylko 6. Jeżeli sięgniecie po klasyczną foremkę to ciasta powinno starczyć na co najmniej 12 sztuk. Użyłam mąki tortowej orkiszowej typ 45o z domieszką mąki pszennej, ale jeżeli nie macie w domu orkiszowej możecie użyć tylko pszennej. Babeczki wyszły pyszne i mięciutkie. Jadałam je przez trzy dni i cały czas utrzymywały świeżość i smak. Odkryłam muffiny na nowo. Przecież one są genialnym pomysłem na piknik, podróż czy słodką przekąskę do pracy. Ciasto przygotowuje się w 10-15 minut, później z zasadzie pieką się same. Do tego możemy zrobić je w milionach wersji i odmian, a nawet przygotować w formie wytrawnej. Wygląda na to, że przeprosiłam się z muffinami i niebawem uraczę Was ponownie przepisami na te niepozorne babeczki, które potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć, nawet taką starą wyjadaczkę kulinarną, jak ja.
Składniki:
- 1 szklanka mleka sojowego lub innego roślinnego
- skórka z jednej cytryny
- 1/3 szklanki oleju słonecznikowego lub rzepakowego lub innego naturalnego w smaku
- szczypta soli
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- odrobina ekstraktu waniliowego ( opcjonalnie)
- 1/2 łyżeczki sody
- 1/2 szklanki cukru trzcinowego
- 1 szklanka mąki orkiszowej typ 450 ( tortowa)
- 1/2 szklanki mąki pszennej typ 550
- 1 łyżka octu jabłkowego
- 3/4 szklanki rabarbaru pokrojonego w 0,5 cm plasterki
- syrop z kwiatów czarnego bzu ( opcjonalnie)
Rozgrzej piekarnik do 180 °C.
W misce utrzyj olej z cukrem do czasu, aż cukier delikatnie zacznie się rozpuszczać. dodaj mleko roślinne, skórkę z cytrynę, sól, wanilię i, proszek do pieczenia i sodę. Wymieszaj. Następnie przesiej mąki i wymieszaj. Do niemal gotowego ciasta wlej ocet. To najważniejszy etap, bo dzięki niemu nasze babeczki będą pulchniutkie i mięciutkie. Reakcje chemiczne, które zajdą pomiędzy octem, sodą i proszkiem do pieczenia pod wpływem temperatury sprawią, że babeczki będą jakie być powinny.
Na koniec wymieszaj z pokrojonym rabarbarem.
Gotowe ciasto przelej do 12 klasycznych lub sześciu maxi foremek na muffiny piecz przez 20-25 minut do czasu, aż się zarumienią, a wetknięty w ciasto patyczek będzie suchy. Wyjmij babeczki w piekarnika. Gdy są jeszcze gorące, poje każdą małą łyżeczką syropu z kwiatów czarnego bzu (opcjonalnie). Wystudź i zajadaj!
uwielbiam wypieki z rabarbarem, a te maleństwa takie apetyczne 🙂
PolubieniePolubienie
Fajny wpis. Tez pamietam te czasy….
PolubieniePolubienie
Wypieki z rabarbarem są super 🙂
PolubieniePolubienie
Jeju dziewczyno!! Smaka robisz 💕💕💕😍😭
Ten blog ma swój klimat 😍 oczywiście obserwuję! ❤️BLOG
PolubieniePolubienie
Dziękuję i zapraszam jak najczęściej
PolubieniePolubienie
Przepięknie wyglądają! Czy z mrożonym rabarbarem tez uda mi się je zrobić?
PolubieniePolubienie
myślę, że tak 😉
PolubieniePolubienie