Pomysł na przygotowanie Pad Thai w totalnie nowej, wiosennej odsłonie zrodził się w mojej głowie z trakcie jazdy rowerem, kiedy wracałam ze szpitala do domu. Właśnie wtedy mam najlepsze rozkminy i najciekawsze pomysły, które ulatują często jeszcze zanim zdążę przypiąć rower w bramie kamienicy, w której mieszkam. Z reguły wpadam do mieszkania, opowiadam mojemu chłopakowi o tym, jak minął mi dzień i pomysły, które przyszły do głowy ulatują w czeluściach mojego ośrodkowego układu nerwowego. Tylko, że OUN ma to do siebie, że nic tam nie ginie, tak więc i moje rozkminy wracają do mnie w bardziej odpowiednich momentach.
Trochę mnie to smuci, że jadąc rowerem potrafię ułożyć w głowie piękny wpis, opisać słowami to, co czuję, myślę i przeżywam. Potrafię błyskotliwie zrecenzować książkę i film, a nawet stworzyć płomienny wstęp do przepisu, po czym siadam przed laptopem i z trudem składam zdania wielokrotnie złożone. Powstają toporne zdania, z których nie umiem być dumna. Istnieje najwyraźniej silna korelacja pomiędzy pedałowaniem, a pracą mojej prawej półkuli, która jak wiadomo odpowiada na myślenie kreatywne i zdolności artystyczne.