
Jedzenie to jedyna rzecz, która naprawdę karmi, jednak dla mnie to coś znacznie więcej niż tylko dostarczanie sobie substancji odżywczych i bilansowanie kalorii, tak, aby nie zabrakło energii. Dla mnie jedzenie to przywoływanie wspomnień z podróży i odtwarzanie smaków kojarzonych z dobrym czasem w życiu. Samo gotowanie jest aktem twórczym i sposobem na relaks. Czytam o jedzeniu, podglądam, jak gotują inni, inspiruję się i często tworzę coś własnego.
Nigdy nie byłam w żadnym azjatyckim kraju. Kuchnię azjatycką znam jedynie z restauracji różnych europejskich i amerykańskich miast oraz z tego, co sama sobie ugotuję na podstawie receptur z książek i blogów. Tak naprawdę, żeby zjeść coś ekstra nie trzeba wybierać się bardzo daleko. Wystarczy wyskoczyć w weekend do Berlina i spróbować cudów w tamtejszych wegańskich knajpach z azjatyckim żarełkiem. Dużo częściej jem azjatycko na wyjazdach niż w Poznaniu. Tutaj nie czuję się ekspertką, jeśli o azjatyckim jedzeniu mowa. W domu po prostu częściej gotuję sama.
W wakacje, wracając z Filadelfii, gdzie byliśmy z Alexem na badaniach kontrolnych w szpitalu, zatrzymaliśmy się na cztery dni w Nowym Jorku. Mieście, z którego mam same dobre wspomnienia. Choć Stany Zjednoczone wielu kojarzą się tylko z fast foodem i gotowcami, ja jestem zdania, że żadne miejsce, gdzie byłam nie karmiło mnie tak dobrze, jak restauracje w Nowym Jorku, Nowym Orleanie czy Filadelfii. Kiedy byłam w Nowym Jorku po raz pierwszy, nasz grafik był napięty. Chcieliśmy w osiem dni zobaczyć jak najwięcej. W minione wakacje cel był inny – relaks i chill out. Tak, żeby wyciągnąć jak najwięcej energii miasta, w tym krótkim czasie i wrócić do Polski z tą energią. Włóczyliśmy się po mieście, przewidywaliśmy w parkach, piliśmy kawę, jedliśmy lody, smakowaliśmy jedzenia w knajpach, do których udało się dotrzeć. Bez spiny.


Kręcąc się po znanym z Sex w Wielkim Mieście West Village natknęliśmy się na wegetariańską knajpę The Butcher’s Daughter . Zbliżała się pora lunchu, byliśmy głodni, więc postanowiliśmy przetestować miejsce. Ja zamówiłam kanapkę z impossible burgerem, Paweł pad thai. Dla mnie kanapka była „za mięsna”, a dla Pawła pad thai za mało pikantny. Zamieniliśmy się daniami i to był strzał w dziesiątkę, bo Pawłowi nie przeszkadza, jak wegańskie jedzenie smakuje „mięśnie”, a ja z kolei nie radzę sobie dobrze ze zbyt pikantnymi daniami. Po raz pierwszy jadłam pad thai, gdzie tofu nie było pokrojone w kostkę, a przyrządzone jak tofucznica. Totalnie mi ten pomysł się spodobał i założyłam, że odtworzę przepis na bloga. Jak sami widzicie potrzebowałam trochę czasu – kilku miesięcy, ale w końcu mi się udało. Przygotowałam pad thai na wzór tego z Butcher’s Daughter na bloga. Przednówek, luty i marzec to dla mnie zawsze okres, kiedy wzrasta apetyt na azjatyckie smaki. Jadam często miso, stir-fry i oczywiście pad thai. Dla mnie to teraz smak, który przypomina mi słoneczne popołudnie w West Village na Manhattanie. Czas, kiedy choć na chwilę mogłam zapomnieć o codzienności, o problemach i cieszyć się życiem. Do takich chwil trzeba wracać.

Jeżeli chcecie wypróbować przepis zapraszam poniżej. Jeżeli lubicie mojego bloga, czytać wpisy i gotować z przepisów możecie mnie wesprzeć drobnym gestem – postawić wirtualną kawę – BUYCOFFEE.TO . To wsparcie dzięki, któremu mogę pokryć koszty prowadzenia strony. Dziękuję!
Składniki na 4 porcje :
♡ 200 g makaronu ryżowego
Do wegańskiej „jajecznicy”:
♡ 270 g tofu naturalnego /1,5 kostki/ , odsączonego
♡ ½ łyżeczki mielonej kurkumy
♡ 1 łyżeczka Czarnej Soli / Kala Namak
Warzywa + Sos:
♡ 4 ząbki czosnku, posiekane
♡ 1-1,5 czerwonej papryki, pokrojona w słupki
♡ 3 zielone cebule, białe i zielone części oddzielone i posiekane
♡ 2 małe marchewki, pokrojone w cienkie słupki, może być przy użyciu julienne
♡ 1/3 szklanki sosu sojowego o obniżonej zawartości sodu
♡ 3 łyżki pasty z tamaryndowca
♡ 2 łyżki cukru trzcinowego
♡ 1 łyżka octu ryżowego
♡ 1 łyżka ostrego sosu sriracha – jeżeli wolicie ostrzejsze spokojnie możecie użyć dwóch, trzech łyżek
♡sok z 1 limonki
♡ 1 szklanka (90 g) świeżych kiełków fasoli mung
♡ posiekane orzechy ziemne, chilli i kolendra do posypania przed podaniem
Makaron:
Zagotuj wodę w dużym garnku, dodaj makaron ryżowy i ugotuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Odcedź, ale nie spłukuj.
Wegańska „jajecznica”:
Rozgrzej patelnię i pozostaw na średnim ogniu/mocy. Dodaj 2 łyżki wody na patelnię i rękami lub za pomocą widelca lub praski rozkrusz tofu i wsyp na patelnię, a następnie posyp kurkumą. Wymieszaj i podsmażaj, aż kurkuma zostanie równomiernie rozprowadzona, a „jajecznica” nabierze intensywnego żółtego koloru (3-5 minut). Dopraw solą kala namak, wymieszaj , zdejmij z patelni i odstaw na bok.
Pozostałe:
Wytrzyj patelnię, rozgrzej na średnim ogniu/na średniej mocy, dodaj 1 łyżkę oleju roślinnego. Wsyp posiekany/ przetarty czosnek, posiekane szalotki i szczypiorek. Gotuj przez około 5 minut, aż czosnek i cebula zaczną aromatycznie pachnieć i staną się lekko złociste. Mieszaj od czasu do czasu, aby zapobiec przypaleniu. Przypalony czosnke robi się gorzki, więc do tego nie dopuść, bo zepsuje smak dania.
Gdy czosnek i cebula lekko się zarumienią, dodaj na patelnię marchew i paprykę i gotuj przez 5 minut.
W słoiku lub shakerze wymieszaj składniki sosu: sos sojowy, pastę z tamaryndowca, cukier, ocet, sriracha i sok z limonki. Wlej sos do warzyw, wymieszaj i podgrzewaj jeszcze 2 minuty razem.
Dodaj makaron ryżowy oraz tofu „jajecznicę” na patelnię i wymieszaj, aby połączyć. Gotuj razem przez chwilę. Na końcu wymieszaj z kiełkami fasoli mung.
Podawaj na gorąco posypane orzechami ziemnymi, posiekaną świeżą papryczką chilli i kolendrą.

Mega wegańskie danie <3!
PolubieniePolubienie