Wypieki i słodycze

Klasyczne wegańskie brownies z orzechami włoskimi

W USA jem więcej słodyczy niż zwykle. Po pierwsze, zanim zaczęła się kwarantanna, w drodze z wizyt kontrolnych w szpitalu, zaglądaliśmy regularnie do wspaniałej cukierni Grindcore House na pyszną kawą i obowiązkowo ciastko lub kanapkę. Czasami jedno i drugie. Innym rozpustnym miejscem, które traf chciał było często po drodze to pączkarnia Dottie’s Donuts. Oba miejsca utrzymane w luźnym, pankowym i wolnościowym stylu, wypełnione muzyką, która może nie wpadłaby w ucho mojej babci czy mamie, ale która dla mnie jest brzemieniem, które przywołuje same dobre myśli, skojarzenia i brzmieniem, za którym tęsknię, kiedy go w moim życiu zaczyna brakować. Tęsknię za koncertami, za festiwalami, za muzyką na żywo…

Dużo słyszę i czytam ostatnio o tym, czym wszyscy zajmą się, gdy życie wróci po normalności. Gdy „lockdown” się skończy, choć chyba większość z nas wie, że powrót do stanu wyjściowego będzie trwał bardzo długo. Czytam o tych planach i myślę, że całkiem one fajne… Ja też jakieś mam. Jednak nie opuszcza mnie myśl, że tak naprawdę moje życie nigdy nie wróci do normalności. Normalność została zakopana. Teraz mamy nową normalność, ale umówmy się, że nie ma ona z normalnością za dużo wspólnego. Po prostu musimy jakoś żyć i starać się dla Alexa, żeby był szczęśliwy. Walczymy, mając nadzieję, że zaszczepimy w nim tego ducha walki, żeby nikt go nigdy nie złamał. Nie na tyle, aby odebrał mu wiarę w siebie czy poczucie wartości i chęć do życia. Przed nami trudne zadanie, bo wiem, ile osób pomimo, że nie zmagają się z niepełnosprawnością nie radzi sobie z wieloma problemami.

Może za dużo myślę. Czasami słyszę „mądre” rady, abym nie nastawiała się pesymistycznie, a to zupełnie nie tak. W środku mam ogromne nadzieje odnośnie tego, co jeszcze się wydarzy i, że może życie Alexa nie będzie takie trudne. Tylko, że ja już kiedyś dałam się zwieść temu optymizmowi. Pozytwne myślenie mnie zwiodło. W ciąży nastawiałam się na to, że będzie dobrze. Pisałam tylko dobry scenariusz. Czułam się świetnie i nie miałam powodów, aby się zamartwiać. Diagnoza to był jak kopniak w brzuch. Takie doświadczenie nie spowoduje, że wstaniesz z kolan i zaczniesz patrzeć na życie z takim samym optymizmem jak dotychczas. Dlatego, choć codzienną ciężką pracą z Alexem staram się napisać dla nas możliwie najlepszy scenariusz, zakładam, że może być różnie. Jestem świadoma, że pomimo naszych starań może być bardzo źle i ja muszę być na to przygotowna, bo nie wiem czy zniosę drugi równie mocny cios od życia.

Pomieszkiwanie w Ameryce zobowiązuje. Staram się nie tylko od czasu do czasu zamówić coś z knajpy (niestety to jedyna opcja, aby w okresie pandemii spróbować wegańskiej kuchni w wydaniu filadelfijskim, a należy pamiętać, że to bardzo przyjazne weganom miasto USA), ale często też gotuję w domu dania kojarzone z USA : gumbo, pankejki, „żeberka” z tempehu w sosie BBQ, mac’&’cheese, nuggetsy i inne dania, które kojarzą się z USA. Podobnie jest pieczeniem. W Polsce, jeżeli piekę to głównie drożdżowe wypieki, jeżeli brownie to z ciecierzycy, a poza tym najchętniej robię kulki mocy z daktyli i fistaszków w czekoladzie. Jeżeli piekę coś innego to tylko po to, aby się „wyżyć” kulinarnie, poeksperymentować i móc podzielić efektem tego eksperymentu na blogu. Kiedy pracowałam, piekłam częściej, bo wtedy nam zostawiałam po jednej drożdżówce czy kawałku ciasta, a resztę zabierałam do pracy i częstowałam koleżanki z dyżurki.

W Filadelfii wróciłam do klasycznych wypieków. Takich, jakie piekłam przed laty, ale w trochę podkręconej wersji. Wszystko za sprawą wspomnianej już przeze mnie w poprzednim wpisie, książki Isy Chandry Moskowitz „I can cook vegan”. Raz po raz spod mojej ręki wychodzą więc ciastka z kawałkami czekolady, muffiny bananowe z cynamonowym twistem i klasyczne brownies z orzechami włoskimi lub pekan.

Brownies jest mocno czekoladowe, ciężkie wręcz, czyli takie, jak brownies być powinno. Bez żadnych udziwnień, składników, których trzeba szukać w specjalnych sklepach. Polecam bardzo, bardzo serdecznie wszystkim fanom i fankom czekolady.

Składniki:

  • 1/2 szklanki (85 g)wegańskich groszków/kropelek czekoladowych lub posiekanej gorzkiej czekolady
  • 1/3 szklanki ( 75 ml) oleju kokosowego ( u mnie rzepakowy)
  • 2/3 szklanki (135 g) cukru ( u mnie 1/2 szklanki cukru trzcinowego)
  • 1/3 szklanki ( 75 ml) niesłodzonego „applesauce”, czyli musu ( najlepiej w polskich warunkach sięgnąć po jabłkowy deserek dla niemowląt)
  • 1 łyżka skrobi kukurydzianej
  • 1,5 łyżeczki ekstraktu waniliowego ( możecie użyć cukru waniliowego, aromatu lub ziarna z laski wanili – cokolwiek macie pod ręką)
  • 1 szklnka ( 125g) mąki pszennej
  • 1/2 proszku do pieczenia
  • 3 łyżki gorzkiego kakao
  • 1/2 łyżeczki soli (ja dałam mniej)
  • 1 szklanka (120 g) posiekanych orzechów włoskich (ja dawałam pekan, bo były tańsze niż włoskie ;))

Rozgrzej piekarnik do 175 st.C. Kwadratową foremkę o boku 20 cm wysmaruj olejem lub wyłóż papierem do pieczenia.

W kąpieli wodnej rozpuść czekoladę z olejem. Dodaj cukier, mus jabłkowy, skrobię kukurydzianą. Wymieszaj, aby powstało gładkie ciasto. Dodaj wanilię.

Dodaj połowę mąki, proszek do pieczenia, sól i kakao oraz orzechy i wymieszaj, a następnie dosyp pozostałą mąkę.

Przełóż do foremki, wyrównaj szpatułką. Piecz 18- 20 minut. Wystudź i pokrój na 9 porcji. Gotowe.

5 myśli w temacie “Klasyczne wegańskie brownies z orzechami włoskimi”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s