Produkcja mięsa jest jedną z najbardziej zanieczyszczających środowisko gałęzi przemysłu. Nie tylko spożywczego, ale przemysłu w ogóle. Odpowiada za dokonujące się zmiany klimatyczne, zużywa globalnie 40% ziemi uprawnej, 29% czystej wody oraz emituje do środowiska ponad 14,5% gazów cieplarnianych. Szacuje się, że aby zatrzymać zmiany środowiskowe spowodowane hodowlą przemysłową należałoby zmniejszyć konsumpcję czerwonego mięsa o 75% globalnie, a 90% w w krajach Zachodnich.
Nie jest tajemniczą wiedzą, że nadmierna konsumpcja mięsa przyczynia się do epidemii otyłości i rozpowszechnienia innych chorób dietozależnych – schorzeń sercowo-naczyniowych, a także cukrzycy i niektórych typów nowotworów. Środowisko medyczne nie mówi o tym jeszcze tak otwarcie, jak powinno, ale dysponując wynikami dużych badań, doniesieniami najnowszych raportów ( WHO, Raport EAT – Lancet), wiemy jakie zagrożenie dla zdrowia i środowiska, w którym żyje człowiek ma zachodni model żywienia oparty na składnikach pochodzących od zwierząt. Dieta bogata w mięso już dziś jest przyczyną ogromnej ilości zgonów, a szacuje się, że w 2020 (czyli za rok!) będzie globalnie odpowiadać za śmierć 2,4 mln osób rocznie. Rosną też koszty opieki zdrowotnej nad osobami cierpiącymi w powodu wyżej wymienionych chorób, wywołanych nadmierną konsumpcją mięsa i według obliczeń w wyniosą w 2020 roku 285 miliardów dolarów. Niby każdy wie, że TANIEJ JEST ZAPOBIEGAĆ NIŻ LECZYĆ, jednak to teoria, która ma słabe przełożenie na praktykę i życie.
W związku z coraz częściej powtarzającymi się informacjami o szkodliwości mięsa – rośnie zainteresowanie dietą określają, jako flekistarianizm. Fleksitarianie, w przeciwieństwie do wegetarian, którzy całkowicie rezygnują z mięsa w diecie czy wegan, którzy wykluczają wszystkie składniki pochodzenia zwierzęcego, w mniejszym bądź większym stopniu ograniczają spożycie – przeważenie mięsa, ale czasami też innych produktów zwierzęcych, jak mleko czy jaja. Wydaje się, że tego typu dieta redukcyjna (pisałam o niej nieco w TYM poście oraz opowiadałam w filmie) może mieć istotne znaczenie dla zmniejszenia konsumpcji produktów odzwierzęcych, a więc też na zmniejszenie ich wpływu na stan środowiska czy zdrowie populacji. Łatwiej jest przekonać sto osób do ograniczenia mięsa w diecie, niż jedną do weganizmu. Wadą fleksitarianizmu jest fakt, że dość trudno wyznaczyć granicę, gdzie się zaczyna. Ciężko określić czy zmniejszenie spożycia mięsa przez daną osobę ma już znaczenie globalne, środowiskowe, zdrowotne, czy jeszcze nie. Często są to subiektywne opinie i de facto osoby określające się jako fleksitarianie wcale nimi nie są (podobnie sprawa ma się z weganami czy wegetarianami). Dane na ten temat opierają się zazwyczaj na deklaracjach, a jak wiadomo badania deklaratywne obarczone są dość dużym marginesem błędu. Świadczy o tym chociażby fakt, że z jednej strony widzimy wyniki badań, w których coraz większy procent ankietowanych deklaruje dietę roślinną czy fleksitarianizm, z drugiej dane dotyczące sprzedaży nie wskazują na drastyczny spadek, a nawet pokazują wzrost konsumpcji mięsa (zwłaszcza drobiowego). Niemniej właśnie w fleksitarianach producenci roślinnych analogów mięsa dostrzegają największy potencjał.
Coraz więcej organizacji pozarządowych kierując się dobrem środowiska, zdrowiem człowieka oraz etyką, prowadzi kampanie mające na celu zmniejszenie konsumpcji mięsa. Działając na wielu polach – do kampanii skierowanych do konsumentów, jak globalne Meatfree Monday, po współpracę z przemysłem spożywczym i zachęcanie producentów żywności do poszerzania oferty bezmięsnych produktów.
Z badań przeprowadzonych w 2018 roku przez Komisję Europejską wynika, że aż 80% ankietowanych zastanawia się nad wpływem swoich zakupów spożywczych na emisję gazów cieplarnianych i aż 74% pytanych deklaruje, że byłaby skłonna zmienić nawyki żywieniowe, niekorzystnie wpływające na środowisko czy zdrowie. Są to jednak tylko badania deklaratywne, które, jak już wyżej wspomniałam, należy traktować z dużą dozą ostrożności, a o wynikach powinno się myśleć raczej krytycznie. Spożycie mięsa wzrosło bowiem pomiędzy 1960, a 2010 rokiem dwukrotnie, a według prognoz FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) konsumpcja mięsa na głowę w 2030 wrośnie o 76% w porównaniu z rokiem 2005 .
Znając fakty o niekorzystnym wpływie produkcji mięsa na środowisko oraz na zdrowie, wydaje się oczywistym, że temat ten powinien stać się istotnym problem w dyskusji politycznej. Czasu na zmiany jest zbyt mało, aby odpowiedzialnością za obniżenie produkcji i konsumpcji mięsa obarczać tylko konsumentów. Oczywiście kampanie zachęcające do podejmowania diet roślinnych nie są całkiem bezzasadne, jednak bez konkretnych decyzji politycznych, bez wywarcia presji na producentach żywności i dążenia do bardziej zrównoważonego rozwoju wytwarzania żywności poprzez regulacje prawne i przepisy, zmiany będą nieosiągalne. Zadaniem polityków jest też dostosowanie przepisów i regulacji prawnych umożliwiających zmiany w produkcji żywności. Innym sposobem rozwoju bardziej zrównoważonego wytwarzania żywności jest wsparcie nowych technologii, umożliwienie badań, rozwój nauki, dofinansowanie i fundusze publiczne przeznaczone dla naukowców, badaczy, start-upów i producentów. W końcu modyfikacja stylu odżywiania na bardziej zrównoważony to problem społeczny, ekonomiczny, polityczny – to nasza wspólna sprawa. Idealnie byłoby, aby zmiany przebiegały równolegle: politycy, swoimi decyzjami, poprzez przepisy i ustawy wspierali nowe technologie produkcji zrównoważonej żywności oraz wywierali wpływ na producentów żywności. Z kolei producenci poszerzali ofertę alternatyw dla mięsa, a kampanie promujące roślinny styl życia, pracowały nad tym, aby przekonać konsumentów do nowego modelu odżywiania. Praca nad zmianami, aby była skuteczna powinna odbywać się jednocześnie i wielopoziomowo.
Aktualnie najbardziej znaczący dla ograniczenia produkcji i spożycia mięsa na świecie wydaje się rozwój roślinnych alternatyw dla mięsa, a przede wszystkim „roślinnego mięsa” oraz czystego mięsa (clean meat), czyli tzw. „mięsa z probówki„. Wiodącymi prym w temacie „roślinnego” mięsa są dwie znane już powszechnie „manufaktury” – pochodzące ze Stanów Zjednoczonych – Beyond Meat i Impossible Burger. W rozwój „roślinnego mięsa” inwestuje między innymi Bill Gates, Richard Branson oraz Leonardo DiCaprio.
Jaki kierunek powinny obrać branże roślinnych alternatyw dla mięsa oraz start-upy pracujące nad rozwojem produkcji czystego mięsa, aby stać się nie tylko rzeczywistym zagrożeniem dla przemysłu mięsnego i trafić na stoły konsumentów? Co wpłynie na sukces lub porażkę tych inwestycji? To pytania, które wszyscy zajmujący się tematem powinni nieustannie sobie zadawać.
Na rynku mamy dostępne roślinne alternatywy dla mięsa (substytuty, które przypominają mięso pod względem struktury, ale nie są odżywcze jak mięso), oraz analogi mięsa – „roślinne” mięso oraz„mięso z probówki”. W ciągu ostatnich lat nastąpił znaczący rozwój wszystkich rodzajów analogów mięsa, więc wybór roślinnych alternatyw jest coraz lepszy. Czyste mięso nadal pozostaje w fazie rozwoju technologii i obniżenia kosztów produkcji. Jedną z głównych zalet analogów mięsa jest to, że strukturą, smakiem i sposobem podania przypominają tradycyjne produkty mięsne. Z tego powodu są one łatwiej akceptowalne przez konsumentów i nie wymagają radykalnych zmian nawyków żywieniowych, jak ma to miejsce w przypadku niskoprzetworzonej diety roślinnej, która choć jest zdrowa i zalecana, wymaga przestawienia się często na diametralnie inny sposób odżywiania i jest, zwłaszcza na początku, czasochłonna, wymagająca umiejętności kulinarnych, co dla konsumenta może być poprzeczką nie do przeskoczenia. Dużo łatwiej przekonać, aby zastąpił kotleta mięsnego roślinnym, niż żeby soczewicą, bo nie wie jak się z nią obejść, aby stała się smaczna.
„Roślinne” mięso od roślinnych alternatyw dla mięsa różni się tym, że przypomina mięso nie tylko pod względem smaku czy struktury, ale również pod względem wartości odżywczych, jak choćby zawartość pełnowartościowego białka czy witamin. Idealnie byłoby, gdyby pod tymi względami przewyższał mięso.
Większość roślinnych substytutów dla mięsa to produkty, które naśladują przetworzone produkty mięsne – kiełbasy, wędliny, parówki, boczek, klopsiki. Dobrym przykładem z lokalnego podwórka są wyroby od Bezmięsny, który posiada w swojej ofercie wspomniane wcześniej produkty, odgrywające na talerzu rolę mięsa, ale nie spełniające wszystkich jego funkcji, jak chociażby dostarczenie białka zawierającego komplet aminokwasów egzogennych. Profil aminokwasowy seitanu – białka pszennego, z którego wykonane są wspomniane produkty nie jest w pełni satysfakcjonujący, jeżeli bierzemy pod uwagę wartości odżywcze. Czekam z niecierpliwością na poszerzenie oferty i urozmaicenie składu. Podobnie sprawa wygląda z rozmaitymi wegańskimi parówkami, nuggetami, sznyclami itp. W smaku przypominają mięso, ale nie są szczególnie odżywcze, z reguły wysokoprzetworzone, niebyt zdrowe. Stanowią ciekawe urozmaicenie nawet zdrowej roślinnej diety, ale nie podstawę.
Idea, jaka przyświeca producentom „roślinnego” mięsa to stworzenie produktu, który mięso będzie przypominał pod każdym względem – smaku, struktury i odżywczości. Jednak z racji, że bazuje na składnikach pochodzenia roślinnego będzie zdrowszy niż mięso, a produkcja nie będzie tak obciążająca dla środowiska i klimatu, jak produkcja mięsa. Przykładami roślinnego mięsa jest wspomniany już Beyond Meat, Impossible Foods oraz Moving Mountains. Impossible Foods wyróżnia się od pozostałych wykorzystaniem do produkcji sojowej leg-hemoglobiny otrzymanej z korzeni soi drogą inżynierii genetycznej. Leghemoglobina wykazuje podobne właściwości wiązania tlenu , co hemoglobina czy mioglobina, sprawiając, że burgery są soczyste i „krwawią” na wzór wołowiny.
Gdzieś pomiędzy substytutami mięsa, a roślinnym mięsem sensu stricte umieściłbym produkty od duńskiej firmy Naturli. Część produktów, jak „mięso mielone” czy burgery spełniają wiele funkcji mięsa – nie tylko smakowych, ale i odżywczych.
Czyste mięso, inaczej nazywane mięsem z probówki otrzymuje się poprzez hodowlę in vitro, wykorzystując metody hodowli tkankowej (jak w medycynie). Zaletą takiego „mięsa” jest możliwość uzyskania kotleta bez konieczności hodowli przemysłowej, zanieczyszczenia środowiska, bez cierpienia zwierząt (komórki do hodowli pobiera się metodą biopsji od żywego zwierzęcia). W przyszłości, masowa produkcja czystego mięsa pozwoliłaby też na ograniczenie nadużywania antybiotyków, które na chwilę obecną wykorzystywane są masowo w chowie przemysłowym zwierząt, prowadząc do narastającej lekooporności, przed którą przestrzega m.in. WHO. Niemniej na dzień dzisiejszy czyste mięso nadal pozostaje melodią przyszłości (choć już nie tak odległej). Start-upy pracujące nad jego udoskonaleniem mają przed sobą między innymi obniżenie kosztów produkcji, która nadal pozostaje zbyt wysoka, aby mięso otrzymane drogą hodowli tkankowej mogło trafić na sklepowe półki i stać się dostępne dla konsumentów.
Europa wciąż pozostaje największym rynkiem zbytu dla substytutów mięsa, natomiast największy wzrost zainteresowania analogami mięsa obserwuje się aktualnie w krajach azjatyckich. W USA roślinne alternatywy mięsa stanowią mniej niż 1% rynku mięsnego, niemniej ich sprzedaż wzrosła o około 23% (dane z 2018 roku porównujące sprzedaż w tym samym czasie w 2017 roku). Beyond Burger jest aktualnie dostępny w ponad 25 000 restauracji. Od niedawna można spróbować go również w Polsce w Krowarzywa, Meet&Fit oraz House of Seitan. Impossible Burger nie może się poszczycić tak spektakularnym wynikiem, ale również znalazł się w sprzedaży w w ponad 4000 lokalizacji w USA (między innymi w sieci White Castle, Bareburger czy od niedawna Burger King). Pojawił się również w krajach azjatyckich, między innymi Singapurze, jednak ze względu na inną technologię produkcji niż Beyond Meat i wykorzystanie hemu otrzymanego metodą inżynierii genetycznej jego droga do Europy, ze względu na przepisy panujące w Unii Europejskiej odnośnie żywności GMO nie będzie tak prosta jak Beyond Meat. Niemniej liczba miejsc, gdzie możemy spotkać się z roślinnym mięsem stale rośnie, co jest bardzo optymistyczną prognozą dla tej wciąż rozwijającej się branży.
Brytyjski Moving Mountains możemy trafić w ponad 500 lokalizacjach na teranie Wielkiej Brytanii oraz w Holandii. Do innych roślinnych alternatyw mięsa, którym udało się podbić międzynarodowy rynek możemy zaliczyć holenderskie The Vegetarian Bucher , które jest dostępne w sprzedaży w ponad 3000 lokalizacji w ponad 14 krajach świata.
W Hong-Kongu rozwija się start-up Right Treat tworzący alternatywę dla popularnej w Azji wieprzowiny („Omnipork”).
Roślinne alternatywy dla mięsa są aktualnie dostępne w większości popularnych sieci handlowych, również w Polsce. Powoli przestają być produktem niszowym i bez trudu znajdą je wszyscy zainteresowani klienci.
Czynników, które mają wpływ na wzrost produkcji i zainteresowania analogami i alternatywami mięsa jest bardzo dużo. Pierwszym z takich czynników jest postrzeganie substytutów mięsa przez konsumentów. Choć wiadomość ta może lekko szokować, a nawet oburzać wegan, to nie oni są głównym targetem, jeżeli chodzi o analogi mięsa. Przeciwnie – są nimi osoby na diecie mięsnej, szukające bardziej zrównoważonego sposobu odżywiania, oraz wspomniani wcześniej fleksitarianie. To nie przypadek, że analogi i substytuty mięsa sprzedawane są pod formą i nazwą charakterystyczną dla mięsa. To zabieg marketingowy i próba przekonania konsumentów, że kotlet nie musi być z mięsa. Może to czas, aby przestać wreszcie analizować dlaczego weganie jedzą parówki, ale dlaczego producenci tak nazywają swoje wyroby oraz do kogo są one kierowane.
Najbardziej znaczącą grupą konsumencką analogów mięsa są osoby redukujące spożycie mięsa w diecie. Na przeciwległych biegunach pozostają weganie i zatwardziali „wyznawcy mięsa”. Ci pierwsi nawet, gdy wybierają analogii mięsa nie staną się głównym targetem producentów, bo nadal stanowią niewielki odsetek kupujących, a ci drudzy nigdy się do analogów nie przekonają.
Zatwardziali mięsożercy wydają się być potencjalnymi odbiorcami „mięsa in vitro”, jednak i w tym przypadku pojawiają się trudności, bowiem wielu konsumentów ma problem z „naturalnością” produktu i o ile mięso pochodzące z chowu przemysłowego, często wysokoprzetworzone jest dla nich naturalne, o tyle to z probówki już niekoniecznie. Czyste mięso budzi w wielu konsumentach niepokojące skojarzenia i raczej postrzegają je za wymysł szalonych naukowców, niż realną szansę na bardziej zrównoważany, przyjaźniejszy dla środowiska oraz zwierząt, sposób żywienia.
Zaletą roślinnego „mięsa”, która może przyczynić się do wzrostu zainteresowania produktami takimi jak Beyoned Meat czy Impossible Burger jest ich wartość odżywcza. Produkty te naśladują mięso nie tylko smakiem i strukturą, ale mogą poszczycić się taką samą zawartością białka jak burger wołowy, wyższą cynku, żelaza czy wapnia, a niższą nasyconych kwasów tłuszczowych, kalorii i cholesterolu. Wydają się być, więc doskonałą alternatywą dla tych konsumentów, którzy zwracają uwagę na aspekty zdrowotne spożycia mięsa.
Nawet czyste mięso może stać się atrakcyjne dla osób ceniących zdrowie. Otrzymany w laboratorium stek ma mniejsze ryzyko zanieczyszczenia drobnoustrojami i antybiotykami, które możemy spotkać w mięsie otrzymanym w hodowli przemysłowej. Ponadto sugeruje się, że czyste mięso mogłoby być wzbogacone w witaminy, dzięki modyfikacji genetycznej być uboższe w nasycone kwasy tłuszczowe. Przeciwnicy mięsa in vitro uważają, że trudno przewidzieć długofalowy wpływ czystego mięsa na zdrowie człowieka. Tak więc z dwóch analogów mięsa – „roślinne” mięso ma większe szanse na sukces i akceptację w ciągu najbliższych lat. Start-upy tworzące czyste mięso czeka dłuższa droga, zarówno pod względem opracowania tańszej technologii, jak i przekonania do swojego produktu konsumentów.
Ważną rolę w promowaniu analogów mięsa mogą odegrać organizacje pozarządowe promujące diety oparte na roślinach oraz fleksitarianizm, jako drogę do bardziej zrównoważonego stylu życiu – przyjaznego środowisku i zdrowiu. Przeciwnicy czystego mięsa wyrażają obawy, że nie tak naprawdę (zwłaszcza w początkowej fazie produkcji) spotęguje ono konsumpcję mięsa, ponieważ do obiegu trafi mięso pozyskane w konwencjonalny i niekonwencjonalny sposób, a ma się to nijak do doniesień o szkodliwości nadmiernego spożycia mięsa dla zdrowia człowieka. Badania wyraźnie sugerują, że mięso w diecie należy ograniczać. Na chwilę obecną produkcja czystego mięsa jest jednak na tyle kosztowna, wciąż zużywająca zbyt dużo wody i energii (zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę produkcję czystego mięsa drobiowego) i wymagająca dopracowania, że obawy te są tylko zwykłym teoretyzowaniem, bez żadnych konkretnych dowodów.
Jak pokazały obliczenia, globalne zastąpienie 50% spożywanego mięsa mięsem laboratoryjnym, roślinnym oraz insektami pozwoliłoby zredukować zużycie powierzchni ziemi wykorzystywanej do produkcji mięsa ( m.in. pod paszę dla zwierzą) o 38% procent. („Could consumtion of insects, cultured meat and imitation meat reduce global agricultural land use?” Global Food Security, 15: pp. 22-32, doi: 10.1016/j.gfs.2017.04.001) .
Znacznie rozwoju analogów mięsa powinno być rozumiane i wspierane zarówno przez organizacje zajmujące się ochroną środowiska, jak i przez aktywistów walczących o dobrostan zwierząt.
Patrząc na produkcję zarówno „mięsa” roślinnego, jak i czystego mięsa musimy zastanowić się również nad aspektem ekonomicznym. Na dzień dzisiejszy koszt burgera z „mięsa z probówki” jest wciąż zbyt wysoki, oczywiście nieporównywalnie niższy niż pierwszego „czystego” steku, który kosztował w sumie 330 000 dolarów, jednak nie na tyle niski, aby produkować go masowo i aby był osiągalny dla przeciętego obywatela. Dodatkowo, jeżeli rozważamy rozwój analogów mięsa i wzrost zainteresowania konsumentów tego typu produktami, musimy pamiętać pojawieniu się nowych gałęzi przemysłu i rolnictwa oraz o wzroście zapotrzebowania na składniki, z których wytwarzane jest chociażby roślinne mięso. Czy rozwojem rolnictwa pod potrzeby roślinnego „mięsa” mogliby zainteresować dotychczasowi hodowcy zwierząt producenci mięsa? Czy jest to alternatywa, którą można zaproponować tym, którzy dotychczas żyli z chowu przemysłowego? Znamy przykłady pokazujące, że przemysł mięsny dostrzega trend roślinnej żywności. Chociażby coraz więcej producentów mięsa wypuszcza na rynek linie produktów wegetariańskich czy wegańskich. Rodzimym przykładem może być firma Sokołów i linia produktów „Z gruntu dobre”.
Dowodem na to, że znaczenia analogów mięsa dla przyszłości jedzenia nie można bagatelizować jest fakt, że coraz więcej producentów żywności inwestuje w start-upy tworzące alternatywy dla mięsa. Przykłady to: Tyson Foods (inwestuje z Memphis Measts, Beyond Meat), Cargill (inwestuje w Memphis Meats), PHW (inwestuje w SuperMeat) i Unilever (inwestuje w Plant Meat Matters, Vegetarian Butcher).
Globalnie konsumpcja mięsa wzrosła od lat sześćdziesiątych do dziś ponad dwukrotnie. W Europie od kilku lat utrzymuje się na podobnym poziomie, z lekkim przesunięciem – mniejszym zainteresowaniem cieszy się czerwone mięso, ale niestety spożywa się więcej drobiu. W Azji czy Ameryce Południowej konsumpcja mięsa wzrasta. Już dziś wiadomo, że utrzymanie tych tendencji doprowadzi do globalnej katastrofy – m.in. środowiskowej, klimatycznej, żywieniowej, zdrowotnej. Stąd potrzeba tworzenia i promowania analogów mięsa. Konsumenci muszą otrzymać jakąś alternatywę, coś w zamian, coś co zastąpi im mięso w jak największym stopniu. Oczekując do konsumentów zmiany musimy pamiętać, że spożywanie mięsa jest głęboko zakorzenione w naszej kulturze. Większość osób lubi jego smak. Jeżeli nie otrzymają produktu, który smakiem, zapachem, strukturą przypomina mięso lub, jak w przypadku czystego mięsa, po prostu mięsem jest, nigdy nie zdecydują się na bardziej zrównoważoną dla środowiska, zdrowszą i mającą na uwadze dobrostan zwierząt dietę.
Przeglądając rozmaite raporty i badania naukowe nie mam wątpliwości, że potrzebujemy rewolucji żywieniowej. Choć sama fanką mięsnych smaków nigdy nie byłam i czerpię dużo przyjemności z niskoprzetworzonej diety roślinnej, a wszelkie substytuty mięsa traktuję bardziej jako dodatek niż podstawę mojego jadłospisu, rozumiem doskonale istotę promowanie idei „roślinnego” mięsa oraz rozwój technologii i produkcji „czystego mięsa”. Jak możemy przeczytać chociażby w znakomitej książce „Mięsoholicy”, potrzeba i kultura jedzenia mięsa jest w ludziach tak głęboko zakorzeniona, że bez odpowiednich alternatyw nie mamy szansy na zmianę stylu żywienia populacji. Musimy jednak pamiętać o ważnej roli polityków, współpracy z przemysłem spożywczym, jak również dobrej komunikacji i dostosowaniu przekazu, który kierujemy do konsumentów. Należy trzymać się rzeczowych argumentów, zachęcać do zmian i nie karać na popełniane błędy. Pozytywna motywacja powinna być kluczem. Agresywne wegańskie kampanie mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Czas skupić się na tym, żeby redukować spożycie mięsa i produktów odzwierzęcych z korzyścią dla środowiska, zdrowia i zwierząt, a nie rozliczać kogoś z błędów, jakie popełnia. Nie oczekiwać od każdego 100% weganizmu.
Za każdym razem, kiedy pojawia się w sieci informacja na temat kolejnego wegańskiego produktu, który pojawił się na rynku mnie dopada refleksja: czy ten produkt naprawdę oznacza jakaś zamianę? Dla planety? Dla zwierząt? Dla zdrowia? Czy jest tylko atrakcją dla wegan nie stanowiącą konkurencji dla produktów tradycyjnych? Czy ten produkt zmniejszy spożycie produktów odzwierzęcych? Czy jest wystarczający atrakcyjny pod względem smaku, wartości odżywczych, tekstury i ceny, aby ktoś wybrał go zamiast tradycyjnego? Mam nieodparte wrażenie, że wiele pojawiających się na sklepowych półkach roślinnych produktów (nie tylko alternatyw dla mięsa, ale alternatyw dla produktów odzwierzęcych) jest atrakcyjna dla wegan, ale nie stanowi alternatywy dla osób na diecie tradycyjnej, a zadanie jakie stoi przed wszystkimi, którzy chcą tworzyć i promować bardziej zrównoważony styl odżywiania to tworzenie właśnie analogów, które będą atrakcyjniejsze dla konsumentów na diecie tradycyjnej niż produkty, po które sięgali dotychczas.
Niedawno na polskim rynku spożywczym pojawiły się nowe produkty marki Dobra Kaloria. Wydaje się, że wybór burgerów i klopsików roślinnych jest już całkiem niezły, ale te szczególnie zwróciły na siebie moją uwagę. Dlaczego? Zacznijmy od treści, które pojawiły się na opakowaniu: „smak mięsa bez mięsa” , podkreślenie dużej zawartości białka (27%), co od razu staje w opozycji do malkontentów narzekających na dietę ubogą w białko dietę roślinną, bo 27 g białka na 100 g produktu to naprawdę niezły wynik. Dodatkowo podkreślono, że produkt ten jest korzystniejszy dla środowiska, a jego produkcja emituje mniej CO2 do atmosfery, zużywa mniej energii i wody niż wyprodukowanie burgera mięsnego. Ukłon w stronę świadomego świadomych konsumentów, którzy zwracają uwagę na ślad węglowy, ale też element edukacyjny, bo myślę, że nadal większość populacji jest nieświadoma, w jaki sposób produkcja żywności wpływa na środowisko. Bardzo dobre posunięcie ze strony producenta.
Pomyślałam nawet o tym, że być może znalazła się polska firma aspirująca do stworzenia rodzimego Beyond Burgera lub Impossible Burger. Ucieszyło mnie, że nie są to kolejne wegańskie burgery z warzyw czy strączków, a do tego już samo opakowanie otwarcie sugeruje, że mogą zastąpić mięso zarówno pod względem funkcji, odżywczości i smaku. Doceniam.
Skład. Zarówno burgery jak i klopsiki moją podobny skład bazujący na kiełkach słonecznika białku pszennym i białku grochu. Do tego są minimalistycznie przyprawione. Przeciwników soi ucieszy fakt, że są od niej wolne, ale osoby na diecie bezglutenowej zmartwi zawartość białka pszennego.
Struktura. Jako osoba, która od kilkunastu lat nie je mięsa nie jestem do końca obiektywna w tej ocenie. W mojej opinii to właśnie strukturą zarówno burgery, jak i klopsiki Dobra Kaloria najbardziej przypominają mięso mielone. Struktura jest niejednolita, czyli inna niż większości roślinnych burgerów, po które do tej pory sięgałam, a które były po prostu zmieloną papką uformowaną w kotleta.
Smak. Jeżeli liczycie na smak mięsa to jednak w tym przypadku się rozczarujecie. W obu produktach wyczuwa się przede wszystkim słonecznik, co mi osobiście nie przeszkadza, bo lubię ten smak, ale wiem, że nie każdemu będzie odpowiadać. Z przypraw zdecydowanie dominuje sól. Dla mnie nawet za bardzo, ale wiem, że jest to ilość dostosowana do potrzeb podniebień przeciętnego konsumenta i biorę na to poprawkę.
Zarówno klopsikom, jak i burgerom zdecydowanie służy zaserwowanie ich z ulubionymi dodatkami. Klopsiki w sosie pomidorowym podane ze spaghetti, czyli danie rodem z „Zakochanego Kundla” są naprawdę smakowite. Burgery w klasycznej formie – w bułce z ulubionymi sosami i warzywami również świetnie sprawdzają się w swojej roli. Jeżeli chcielibyście bardziej podkręcić smak i nadać mięsnego charakteru, proponuję zapiekać je w piekarniku lub na grillu posmarowane sosem BBQ. To mój stary burgerowy patent, który sprawdza się również z przypadku kotletów od Dobra Kaloria.
Funkcjonalność. Produkty Dobra Kaloria spełniają swoje zadanie. Są łatwe w przygotowaniu, można podgrzać ja na kilka sposobów – w piekarniku, na grillu, w ulubionym sosie lub po prostu podsmażyć na suchej patelni. Podczas podgrzewania zachowują kształt i nie rozpadają się.
Cena. Zakładając, że opakowanie burgerów (2 sztuki) lub klopsików ( 6 sztuk) kosztuje 7,99 zł to cena za kilogram produktu wynosi ok. 46 zł. Choć nie jest to cena zaporowa i wielu z nas ze spokojem może sobie pozwolić na taki wydatek, nadal, jak wynika z moich porównań) to stosunkowo duży wydatek w porównaniu z mięsem ( oczywiście nie biorąc pod uwagę kosztów środowiskowych czy zdrowotnych, jakie ponosimy wybierając mięsne produkty). Trzeba jednak pamiętać, że dla przeciętnego konsumenta liczy się przede wszystkim cena.
Jeżeli podoba Ci się mój wpis to koniecznie śledź mnie na:
1 myśl w temacie “Roślinne mięso – moda czy przyszłość?”