Niebawem na blogu pojawi się przepis na całkiem nową, bliskowschodnią potrawę, która coraz częściej pojawia się na naszym stole. Co ciekawe, aby ją poznać nie ruszyłam w podróż (niestety) do Palestyny czy Egiptu, ale pomysł przyjechał któregoś razu z moim chłopakiem z… Londynu. Chyba nikogo nie powinno dziwić, że to multikulturowe miasto może stać się kulinarną inspiracją dla fanów i fanek niemal każdej kuchni, jaka przyjdzie do głowy. Po powrocie z Anglii już u progu drzwi do mieszkania Paweł poinformował mnie, że ma dla mnie pomysł na potrawę, która MUSI znaleźć się na blogu. Bez dwóch zdań. Czytaj dalej „Baharat – arabska mieszanka przypraw”
Miesiąc: Luty 2016
Wegańskie banoffee pie
Z banoffee innym niż wegańskie nie miałam do czynienia nigdy. Stąd dla mnie jest to w pełni roślinne ciasto – od zawsze i na zawsze. Choć z przepisami na to cudo spotykałam się naprawdę bardzo, bardzo często to jednak wcale nie miałam zbyt wielu okazji, aby spróbować tego pysznego deseru. Chyba najlepsze do tej pory banoffee, jaki przyszło mi jeść, miałam okazję spróbować w gdańskiej kawiarni Fukafe. Od czasu mojej ostatniej wizyty w Trójmieście – w kwietniu 2015 – obiecywałam sobie, że przygotuję banoffee w domu. Z racji, że ciągle pojawiały się nowe pomysły na ciasta i desery, plan na banoffee strasznie odwlekał się w czasie. Wedle przysłowia: „co się odwlecze, to nie uciecze” nareszcie przygotowałam swoją wersję słynnego na cały świat angielskiego deseru. Oryginalnie składa się ze spodu z pokruszonych herbatników, toffi otrzymanego z mleka kondensowanego, bananów i bitej śmietany. Nie ma chyba prostszego deseru do zweganizowania! Spód można przygotować z wegańskich herbatników, ale równie dobrze wybrać opcję z kruchym ciastem lub spodem z daktyli i orzechów – wówczas nie musimy go nawet piec, co docenicie z upalne dni lub gdy nie macie (sprawnego)piekarnika oraz bezglutenowcy. U mnie dziś znajdziecie wersję z kruchym ciastem przygotowanym na bazie mrożonego oleju. Warstwa z toffi może być zrobiona analogicznie do polewy z tego tofurnika, jednak ja dziś proponuję wersję nieco zdrowszą, czyli masę z daktyli z masłem orzechowym.
Bita śmietana zrobiona jest z gęstego mleka kokosowego, czyli klasyk gatunku. Z racji coraz większej ilości rozmaitych roślinnych, gotowych do ubicia śmietan, możecie sięgnąć po któryś ze substytutów, jak choćby taka. Ja wybrałam mleko kokosowe, bo wciąż jest ono najbardziej dostępną alternatywą dla bitej śmietany.
Składniki na kruche ciasto:
- 1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
- 1/2 szklanki cukru pudru
- 1/2 szklanki zmrożonego oleju rzepakowego lub słonecznikowego ( po co najmniej 6 h w zamrażarce, najlepiej po nocy)
- 3 łyżki mleka roślinnego
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/2 cukru waniliowego z prawdziwą wanilią
Ze składników na ciasto ugniatamy zwartą masę. Nie za suchą (jeżeli trzeba dodajemy po łyżce oleju i mleka), nie za mokrą ( wówczas dosypujemy odrobinę mąki). Foremkę do tarty wykładamy papierem do pieczenia, a następnie ciastem – tak, aby pokryło równomiernie spód i boki foremki. W piekarniku rozgrzanym do 180 ° C pieczemy korpus przez około 20 minut. Musi się delikatnie zarumienić.. Następnie studzimy i gdy jest całkowicie zimny, wyciągamy z foremki.
W międzyczasie przygotowujemy warstwę toffi.
Składniki na fistaszkowo-daktylowa masa a’la toffi:
- 1 i 1/2 szklanki suszonych daktyli
- 1/2 szklanki mleka roślinnego
- 3 łyżki masła orzechowego bez cukru
- ziarna z 1/ 2 laski wanilii
- 1 łyżka soku z cytrynowego
- szczypta soli
Daktyle posiekaj w drobne kawałki, wsyp do miski i zalej 1/2 szklanki mleka roślinnego bez cukru. Odstaw na minimum 2 godziny, aby owoce zmiękły. Następnie połącz z pozostałymi składnikami i zmiel na gładką masę przy pomocy blendera ręcznego/z ostrzem S lub Vitamixa.
Dodatkowo:
- 3 małe banany, obrane i pokrojone w krążki
- 2 puszki gęstego mleka kokosowego, schłodzonego przez noc w lodówce – gęstą część mleka przekładamy do miski i ubijamy z łyżką cukru pudru. Opcjonalnie możemy dodać śmietanfix
- kostka gorzkiej czekolady do posypania
Dno upieczonego ciasta – kruchy korpus tarty – wykładamy nadzieniem z daktyli. Pokrywamy 2 pokrojonymi w krążki bananami. Na koniec całość pokrywamy warstwą bitej, koksowej śmietany, posypujmy bananem pokrojonym z krążki i posypujmy startą gorzką czekoladą. Chłodzimy w lodówce przez co najmniej godzinę. Kroimy na kawałki i podajemy!
Wegański sernik limonkowy z awokado na spodzie z Oreo. Bez pieczenia
Jestem uzależniona od tofurników. Chyba nawet bardziej od ich przygotowywania, niż jedzenia… Uwielbiam wszelkie wersje wegańskich serników i w zasadzie, jakby były jakieś spotkania odwykowe to powinnam się wybrać, bo niestety wydaję na tofu fortunę i jestem pewna, że jak mój chłopak zacznie siwieć to właśnie z tego powodu. Co zrobić, jak kocham bezserniki – zarówno te naśladujące tradycyjne serniki, jak i wersje zupełnie innowacyjne miłością dozgonną? Pieczone i na zimo. Wszystkie. Tofurnik dają domowym cukierniczkom i cukiernikom ogromne możliwości eksperymentowania i łącznia oryginalnych smaków. I, jeżeli odpowiednio zakwaśmy tofu i pozbawimy je sojowego posmaku nadając bardziej twarogowego charakteru, nasze ciasto podbije podniebienia wszystkich wokół. Uwierzcie mi. Moja rodzina i przyjaciele kochają moje beserniki bardziej niż mnie. Serio. Czytaj dalej „Wegański sernik limonkowy z awokado na spodzie z Oreo. Bez pieczenia”
Jak rozmawiać z lekarzem o diecie wegańskiej
Nie jestem wielką fanką wegańskich grup na portalach społecznościowych, ale wiem, że nierzadko poruszane są tam kwestie związane ze zdrowiem. Internauci wymieniają się radami, polecają lekarzy i dietetyków. Nie ma w tym niby nic złego, bo w końcu temu między innymi mają te grupy służyć. Czasami jednak członkowie tychże grup robią krok dalej i doradzają nie tylko u kogo się leczyć, ale jak się leczyć, a nierzadko unikając wizyty lekarskiej diagnozują się poprzez „złote rady” fejsbukowej społeczności pełnej ekspertów od wszystkiego… Zastanawia mnie to, że ludzie z taką lekkością powierzają jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, czyli własne zdrowie, komuś kogo zupełnie nie znają, nie spotkali w rzeczywistości poza-wirtualnej, których kompetencji nie są w stanie zweryfikować… Podziwiam też tych wszystkich fejsbukowych „lekarzy”. Zadziwia mnie ludzki brak pokory i odwaga (może raczej głupota?), aby brać na siebie odpowiedzialność za zdrowie kogoś, kogo nie widzieli na oczy… Ciekawe jest to, że zazwyczaj są to osoby bez medycznego wykształcenia. Warto zdać sobie sprawę, że za nasz błąd ktoś może przepłacić zdrowiem, a nawet życiem, dlatego pomimo, że czasem kusi mnie, aby napisać komentarz pod jakimś postem, staram się być powściągliwa z wydawaniem jakichkolwiek opinii. Czasem zdawkowo radzę, aby dany delikwent_ka udał_a się do lekarza. Uważam, że o ile doradzenie komuś, gdzie ma się zgłosić ze swoim problemem jest dopuszczalne, o tyle stawianie komuś diagnozy przez facebooka jest nieetyczne. Najbardziej lubię zdania w stylu: „Znajoma mojej znajomej też tak miała i okazało się, że to rak/celiakia/niedobór czy nadmiar tego czy owego/alergia na coś tam/ Hashimoto.” A potem litania porad terapeutycznych. Przykładów można by mnożyć w nieskończoność… Po pierwsze – przez sześć lat studiów uczyłam się, że aby kogoś zdiagnozować należy go zbadać. Po drugie – leczymy nie wyniki, a pacjenta, więc z samych wyników nie mogę w 100% zapewnić co komu dolega i przede wszystkim jak i czy w ogóle powinien się leczyć. Przeprowadzać wywiad lekarki przez facebooka? Tak przy wszystkich? A co z tajemnicą lekarską?
Powiedzmy sobie szczerze. Lekarze, jak to ludzie – są lepsi i gorsi. Oczywiście poza tymi, którzy specjalizują się w kierunku dietetyki, są gastroenterologami, czasem kardiologami czy pediatrami, nie wiedzą za dużo na temat diety czy odżywiania. Nikt nas specjalnie nie kształci w tym kierunku i owszem, mądry lekarz powinien wykazać się wiedzą ogólną w zakresie odżywiania, natomiast powinien też umieć przekazać pałeczkę dietetykom, zamiast dzielić się często nieaktualizowaną latami wiedzą ze swoimi pacjentami. Czytaj dalej „Jak rozmawiać z lekarzem o diecie wegańskiej”
Wegańska pizza Margherita. Z roślinną mozarellą
Ostatnio mam w głowie sporo rozkmin, a nastroje dokładnie takie, jak pogoda na oknem – na zmianę słońce, deszcz i grad. Myślę sobie, że kiedy ma się do czynienia z krzywdą w dużych ilościach to może stać się dla człowieka przytłaczające. Choć z drugiej strony zawsze, kiedy ktoś mi mówi, że mam trudną pracę, ja uśmiecham się i mówię, że nie jest źle. Z reguły staram się całą rozmowę obrócić w żart. Oczywiście jest to reakcja obronna i niechęć opowiadania, jak źle czy ciężko bywa. Niektórzy się nie przejmują, ale ja tak. Wszystkim. Jestem osobą, która się martwi. Pracuję nad tym, ale wszystkiego nie zmienię. Dużo łatwiej opisać swoje odczucia na blogu niż opowiadać o nich w kawiarni przy kawie, bo przecież nikt z Was nie patrzy mi w oczy. Tylko, że ja już tak nie umiem. Kiedyś potrafiłam, ale wszystko płynie, a ludzie się zmieniają. W sumie może nie tyle ludzie, co okoliczności. Raczej nie zmienia się sposób w jaki postrzegam świat i nadal czuję go mocno, chyba nawet trochę mocniej niż kiedyś. Wciąż nadmiernie wrażliwa smucę się złem, przemocą, niesprawiedliwością. Krzywdzonymi dziećmi, zwierzętami, biedą, nędzą i głodem. Jednak sposób radzenia sobie ze stresem i dopadającą chandrą, gdy tylko zbyt dokładnie zaczynam analizować życie jest zupełnie inny. Teraz nie mam potrzeby, aby o tym opowiadać. Kiedyś lubiłam opisywać to, co mnie boli. Słowa, zwłaszcza te pisane, okazały się niewystarczającym sposobem na uporanie się z rzeczywistością. Zresztą i tak żyjemy w świecie, który raczej nie głaszcze i nie łaskocze, dlatego nie chcę tworzyć tu przestrzeni, która będzie dokładała cegiełkę do budowania nieprzyjaznej przestrzeni. Idę w innym kierunku. Oczywiście nie udaję, że zło i brzydota nie istnieją, ale myślę, że potrzebna jest nam przeciwwaga dla tego, co nas otacza i przytłacza. Dlatego tutaj, na mojej stronie, facebooku, instagramie, a nawet snapchacie (hello-morning) ma być miło, przyjaźnie, pokojowo. Smacznie, kolorowo i przede wszystkim wegańsko. Zawsze się śmieję, gdy słyszę, że kuchnia roślinna musi byś smutna, a moje życie przypomina ascezę. Otóż wręcz przeciwnie. Moje talarze są piękne, wesołe, pyszne. Krzyczą kolorami i proszą o dokumentowanie na zdjęciach. Z reguły zimą jem kasze, pieczone warzywa, strączki i pesto ze wszystkiego, z czego można je przygotować. Raczej prosto. Jednak kiedy nachodzi mnie ochota na pizzę nie muszę sobie żałować. Zobaczcie sami! Czytaj dalej „Wegańska pizza Margherita. Z roślinną mozarellą”