Mieszkam we Wrocławiu zaledwie rok. To bardzo mało czasu, aby dobrze poznać miasto, nie mówiąc nawet o nawiązywaniu znajomości i przywiązywaniu się. Pomimo tego miasto skradło moje serce i polubiłam je, jak żadne inne. Życie jednak pisze własną historię i już za chwilę przyjdzie mi żegnać się ze stolicą Dolnego Śląska. Zresztą wygląda na to, że nie będzie to jedyna zmiana tej jesieni.
Okazja, aby odwiedzić odbywający się raz w roku Dolnośląski Festiwal Dyni może się nie powtórzyć, dlatego wybraliśmy się na dwunastą edycję imprezy, aby osobiście przekonać się, jak wielką popularnością się cieszy. Rzeczywiście, przebicie się przez tłumy odwiedzających festiwal było nie lada wyzwaniem. Gości festiwalu nie zniechęciło przenikliwe zimno i wiatr. Stawili się w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, aby podziwiać największe i najdziwniejsze dynie w Polsce, poznać odmiany tego coraz bardziej popularnego warzywa i spróbować dań z jego udziałem. Weganie mogli spokojnie zasmakować dyniowych przysmaków na stoisku słynnego, wrocławskiego cateringu – Najadacze, który przygotował specjalne, festiwalowe menu na ten dzień.
Czy warto odwiedzać Festiwal Dyni? Myślę, że jest to atrakcyjna impreza zwłaszcza dla rodzin z dziećmi. Oferta festiwalu jest przygotowana głównie dla tych odbiorców. Na terenie Ogrodu pojawiło się tego dnia mnóstwo stoisk, które swoją tematyką nawiązywały do tematu Festiwalu. Do domu można było wrócić nie tylko objedzonym, ale też z torbą pełną dyniowych gadżetów Ja sama nie za bardzo przepadam za tłumem, ale myślę, że gdyby nie przenikliwe zimno znalazłabym spokojniejszy kąt w Ogrodzie, gdzie mogłabym w spokoju spróbować dyniowych przysmaków i nacieszyć się złotą jesienią. Moje plany nieco pokrzyżowała pogoda, ale co tam, skoro mogłam na własne oczy zobaczyć największą polską dynię i przekonać się, jak dziwne kształty i formy może przybierać jedno z moich ulubionych, jesiennych warzyw.