Słowem wstępu.
Jedną z moich ulubionych współczesnych pisarek jest Zadie Smith i o wywiadzie z tą, obchodzącą w tym roku czterdzieści lat autorką „Białych Zębów” będzie dziś słów kilka. Po jej najnowszą książkę nie zdążyłam jeszcze sięgnąć i odłożę to chyba na długie, jesienne wieczory, ale przeczytałam niedawno wywiad z panią Smith opublikowany w Wysokich Obcasach i przyszło mi do głowy kilka refleksji, a nic nie sprawia mi większej przyjemności niż czytanie rozmów, które skłaniają do myślenia.
Zadie Smith to równa babka. Jest nieprzeciętnie inteligentna, błyskotliwa, dowcipna i mądrze, analitycznie oceniająca rzeczywistość. Kiedy coś mówi to z sensem. Nie mami, nie mydli oczu, nie wydaje z siebie nic nieznaczącego bełkotu, którego teraz wokół pełno, bo internet sprawia, że każdy bezkarnie może snuć nawet najgłupszą opowieść… Pomimo swoich naprawdę wielkich osiągnięć nie ma w jej wypowiedziach arogancji i pychy, ale w moim odczuciu właśnie to jest prawdziwa mądrość. Pomimo całej inteligencji i piękna, pozostawać skromnym i wrażliwym na świat i jego problemy.
Smith powiedziała o dwóch rzeczach, które ujęły mnie szczególnie.
Pierwszą z nich jest jej refleksja na temat macierzyństwa i feminizmu. Choć wychowywała się w zupełnie innych czasach i rzeczywistości niż ja, czy moje znajome, to jednak i w nas dużo było buntu przeciwko małżeństwu, a tym bardziej przeciwko posiadaniu dzieci. Feminizm lat sześćdziesiątych był już dawno za nami, ale w środowisku, w którym obracałam się podczas studiów chęć posiadania dzieci była raczej źle widziana, a temat traktowany marginalnie. U części osób można było zaobserwować wręcz swego rodzaju dzieciowstręt, czego nigdy do końca nie kumałam, bo wydawało mi się, że dorosłych dużo trudniej darzyć sympatią niż dzieci. Poza tym to nie jest osobny gatunek tylko ludzie, więc wrzucanie ich do jednego worka pod nazwą „zło” jest niesprawiedliwe. Podobnie nie uda sie tego zrobić z dorosłymi. Jesteśmy zbyt różnorodni, abym była skłonna rzucić tak sobie: „nie lubię ludzi”. Istnieją tacy, których wprost uwielbiam, kocham i czczę. Po części ta obecna w wielu dziewczynach czy chłopakach niechęć do maluchów była to dla mnie zrozumiała – to rodzaj buntu przeciwko normom i wmawianiu kobietom, że tylko jako matki mają szansę na spełnienie. Z tym nie mogę się zgodzić i każdy ma prawo wybrać, ale też nie można nikogo winić, jeżeli dzieci mieć chce i nie traktować go, jakby stracił czy straciła głowę. Choć sama nie jestem mamą to jednak rozważam taką opcję w swoim życiu, ale nie patrzę na macierzyństwo przez pryzmat tego, co się traci, ale tego co zyskuje. Zupełnie tak jak na dietą roślinną, w której skupiam się nie na tym, czego jeść nie mogę, a może bardziej nie chcę, ale na bogactwie roślin i szerokich możliwościach, jakie nam ta dieta daje.
Wywiad jest życiowy, na temat, poruszający teraźniejsze problemy. Ciekawa refleksja dotyczyła takiego ogólnego podejścia do życia. Być może część z Was powie, że łatwo jej tak mówić, bo jest znaną pisarką, spełnioną życiowo i zawodowo, wychowała się w Londynie, mieszka na Manhattanie. W takich okolicznościach każdy byłby szczęśliwy. Przypomnę jednak porzekadło, że trawa jest zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma i jestem przekonana, że Zadie Smith też ma swoje problemy, a jej podejście i optymizm biorą się z niej samej, z wnętrza, a nie z rzeczywistości wokół.
„Są tacy ludzie, o których się mówi, że urodzili się po złej stronie łóżka – wszystko jest zawsze dla nich o wiele mroczniejsze niż dla innych. To niezależne od klasy, rasy, majątku. Po prostu – dla jednych życie jest łatwe, dla innych bardzo trudne. To fundamentalna różnica między ludźmi. Ja urodziłam się po tej dobrej stronie łóżka – patrzę na świat z radością, jestem optymistką.”
Czasami się denerwuję na tych pochmurnych ludzi wokół. Osoby patrzące na spode łba, traktujące innych z góry, przewracające oczami na widok połowy ludzkości. Wiecznie spięci. Zdają się całym sobą krzyczeć, że jest im tak źle. Niepotrzebnie czasami się wściekam, biorę czyjeś zachowanie głęboko do siebie. Kiedy się pytam mojego chłopaka o to dlaczego ktoś tam nie mówi mi nawet cześć, albo jest wiecznie naburmuszony to on zawsze mówi, że tak ta osoba już ma. Myślę, choć zabrzmię tutaj trochę sekciarsko, że każdy z nas nosi w sobie i mrok, i światło. To rany, które nam zadano oraz dobre przeżycia, worek słodkich wspomnień i pozytywnych spotkań, które nam się przytrafiły po drodze. To wszystko pozostawiają w nas po sobie ludzie, których spotykaliśmy w naszym życiu. Nie wiem czy to jest tak, że niektórych spotyka mniej, a innych więcej zła. Myślę, że to kwestia radzenia sobie z życiem, z jego wadami i zaletami. Może coś w tym jest, że niektórzy rodzą się po złej stronie łóżka. Może życie tych osób jest trudne i sobie nie radzą. Dla mnie jest łatwe, jak dla Zadie Smith.
JA TEŻ URODZIŁAM SIĘ PO DOBREJ STRONIE ŁÓŻKA.
Niedawno miałam przyjemność odbyć rozmowę na temat weganizmu dla nowo powstałego portalu Povoli. Jeżeli macie ochotę to zapraszam do przeczytania wywiadu ze mną, w którym dzielę się swoją wiedzą i doświadczeniem na temat kuchni roślinnej. Zapraszam!
Przejdźmy do przepisu.
Deser Pavlova to jedno z tych dań, które swojej nazwy wcale nie zawdzięcza autorowi, ale osobie, dla której był przygotowany. Pavlova była rosyjską primabaleriną żyjącą na początku XX wieku. Doniesienia na temat miejsca powstania deseru są sprzeczne. Australijczycy kłócą się z Nowozelandczykami o to, kto pierwszy go przygotował, niczym Tanzańczycy i Kenijczycy o Kilimandżaro. Zastanawiam się właśnie, czy Polacy kłócą się ze Słowakami o Rysy, ale chyba nie, prawda?
Wracając do deseru. Nie ma w nim niczego nadzwyczajnego, bo składa się z bezy, bitej śmietany i świeżych owoców. Do złudzenia przypomina więc brytyjski Eton Mess, a różnica pomiędzy tymi deserami polega na formie podania.
Pavlovę zazwyczaj przygotowuje się z formie jednej dużej bezy, z chmurą bitej śmietany i owocami. Najczęściej są to truskawki, maliny, brzoskwinie. Wegański odpowiednik Pavlovy to beza z przygotowana z zalewy po ciecierzycy z puszki lub gotowanej i cukru, a tradycyjną śmietanę zastąpimy oczywiście ubitą, gęstą śmietaną kokosową. Proste? Jak drut.
Dla mnie bezy są zbyt słodkie i w zasadzie nigdy szczególnie za nimi nie przepadałam, ale muszę przyznać, że odkąd przepis na wegańską bezę z zalewy z ciecierzycy obiegł świat zaczęłam po nią sięgać. Głównie dla zabawy w kuchni.
Dziś proponuję Wam deser, który wzoruje się na słynnej Pavlovej, ale jednak jest nieco inny. Oczywiście jeżeli wolicie, możecie sięgnąć po prostu po śmietankę kokosową, ale jeśli szukacie czegoś, co doskonale przełamie słodycz bezy zachęcam Was, aby przygotować roślinny lemon curd na bazie nerkowców. Jak dla mnie to połączenie to strzał w dziesiątkę i na pewno wrócę do tego przepisu nie raz, nie dwa. Nadaje się na deser po romantycznej kolacji, ale zachwyci również na niejednej imprezie.
Składniki na bezę:
- zalewa z jednej puszki ciecierzycy (400 g) tj. około 1/2 -2/3 szklanki
- 1 łyżka octu
- 1,5 szklanki cukru pudru
Ciecierzycę odcedzamy, odkładamy na bok. Możemy z niej później przygotować brownie lub cieciornicę.
Zalewę przelewamy do miski i zaczynamy ubijać na najwyższych obrotach naszego miksera. Najlepsze będą do tego miksery planetarne.
Kiedy piana stanie się sztywna powoli dodajemy cukier, łyżka po łyżce – cały czas miksując.
Na sam koniec, cały czas ubijając, wlewamy ocet. Gotowa masa powinna być sztywna i błyszcząca.
Piekarnik rozgrzewamy do 100°C. Blachy wykładamy papierem do pieczenia lub matami silikonowymi. Przy pomocy rękawa cukierniczego lub po prostu łyżki nakładamy krem tworząc krążki o średnicy około 10 cm.
Blaszki umieszczamy w rozgrzanym piekarniku i pieczemy, a może bardziej suszymy przez około 1,5 -2 h. W międzyczasie możemy zamienić blaszki miejscami. Zasadniczo ja często wyłączam piekarnik po około 1,5 h i pozostawiam w nim bezy do czasu, aż całkiem wystygną.
Delikatnie ściągamy wystudzone bezy z blachy.
Składniki na wegański lemon curd:
- 70-75 g orzechów nerkowca
- 2/3 szklanki świeżo wyciśniętego soku z cytryny
- 1/3 szklanki wody + 2 łyżki oddzielnie
- 2/3 szklanki syropu z agawy lub klonowego ( lub pół na pół)
- 2 łyżki mąki kukurydzianej
Jeżeli mamy blender o słabej mocy, który nie poradzi sobie ze zmieleniem orzechów, należy nerkowce zamoczyć w wodzie na minimum 6 godzin.
W kielichu blendera lub misce, jeżeli używamy ręcznego umieszczamy orzechy, sok z cytryny, wodę (1/3 szklanki), syrop z agawy lub klonowy. Bledujemy wszystko na jednolitą, możliwie najgładszą masę.
Mąkę kukurydzianą mieszamy z dwiema łyżkami wody.
Nerkowcowo-cytrynową miksturę wlej do rondelka i podgrzewaj na małym ogniu, mieszając do jakiś czas i uważając, aby się nie przypaliła. Kiedy zacznie bulgotać, powoli dodaj rozrobioną w wodzie mąkę kukurydzianą. Mieszaj, aby nie powstały grudki. Po 1-2 minutach masa nabierze odpowiedniej konsystencji. Zdejmij z ognia i ostudź.
Przygotowany krem wystarczy na około 6 bez. Wiech każdego ciastka smarujemy kremem i zrobimy ulubionymi/wybranymi owocami. Ja zdecydowałam się na porzeczki, aby jeszcze bardziej przełamać smak kwaśnymi dodatkami.
Ważne jest, aby nakładać krem tego samego dnia. Jest mokry, dlatego jeżeli leży na bezie zbyt długo zacznie ją rozpuszczać. Nie wpłynie to oczywiście na walory smakowe, ale na pewno trudniej taką miękką bezę przekładać z talerza na talerz.
Ojej , Maddy to jest już niebo w gębie , jak to wygląda , jak się czyta skład ,już jest raj 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pure genius combining the two.
PolubieniePolubienie
Thanks 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Woooow! Niesamowite , wpisałam wegański curd tak żeby sprawdzić czy to wogole może się udać i niezawiodlam się ! Super, będę testować napewno:) jedyne moje pytanie czy może być miód zamiast syropu, czy to coś zmienia?:)
PolubieniePolubienie
witam,czy to maka czy skrobia kukurydziana bo chyba sie pomylilam i dalam skrobie.
PolubieniePolubienie